Śnił mi się weekendowy pasek z Fistaszków

13/10/2014 § 1 komentarz


Charlie i Snoopy w Calgary

Temu, że znów śniły mi się całe „nowe” paski z Fistaszków, winna jest Agata, która tydzień temu w poniedziałek przesłała mi pięć przykładowych plansz z najnowszego tomu, już jedenastego, który swoją rynkową premierę będzie miał w przyszłym tygodniu. fistaszki zebrane(Wspomniane plansze możesz zobaczyć tu: klik! klik!)

Śnił mi się pasek weekendowy, długi. Na pierwszym kadrze widać Snoopiego, który popycha bobsleja, a następnie do niego wskakuje. Na następnym Charlie Brown stoi przed skrzynką na listy, jest ubrany w swój zimowy płaszcz z futrzanym kołnierzem, a na głowie ma futrzaną czapkę. Niezgrabnie majstruje przy zasypanej śniegiem skrzynce, ale grube rękawice skutecznie utrudniają mu wyciągnięcie listu.

Na kolejnym jest przed budą Snoopiego, który leży na dachu, ale wcale go nie widać, bo śnieg go przykrył. Charlie trzyma w prawej dłoni, ręka wyciągnięta w kierunku psa, list. I mówi: „Doczekałeś się”. Snoopy mówi (w powietrze, bo nikogo poza nim nie widać): „Poznali się na moim talencie. To jadę na zimową olimpiadę do Calgary. Tylko kogo wziąć ze sobą do pary w bobslejowych dwójkach?”.

fistaszki

Na torze saneczkowym w Calgary Charlie i Snoopy stoją za swoim bobslejem, Charlie – który ubrany jest tak samo, jak w drugim kadrze – opiera się o niego plecami i nagle spycha go w dół. I przy okazji sam się przewraca na brzuch i również zaczyna staczać.

Na kolejnym kadrze widać Snoopiego, siedzącego okrakiem na swoimi właścicielu (uszy mu powiewają, ma wysunięty do przodu pysk; prędkość zjazdu jest duża). Ostatni kadr: szczęśliwy pies dekorowany jest złotym medalem, obok na najwyższym podium stoi zmechacony, poczciwy Charlie Brown (na twarzy ma szramy), ma taką minę, jakby nie widział, co jest grane.

fistaszki1971_72_str89sklepmożna kupić tu: klik! klik!

Śniło mi się, że byłem gorylicą

18/09/2014 § 1 komentarz


kozioByłem gorylicą

Moja lista lektur zwykle jest rozbudowana, zasadniczo czytam kilka książek na raz. I prozy, i komiksów. I nie inaczej jest we wrześniu, leży Symultanka Ingeborg Bachmann, obok Gry losowe Joanny Dziwak oraz album Louis Riel Chestera Browna, Trylogia Nikopola Bilala, najnowszy Koziorożec Andreasa (z którego zamieściłem obok nieprzypadkową planszę, aby zobaczyć ją w większej rozdzielczości i przeczytać, należy na nią kliknąć). Ale dwie książki leżą na nocnym stoliku stale. Kiedyś leżała tylko jedna – Dzienniki Sándora Márai. Pół roku temu dołączyły do niej Fistaszki zebrane Charlesa Schulza. Nie mam wszystkich tomów, brakuje mi dwóch. Te, które mam, już przeczytałem, ale wciąż do nich wracam. „Na sen” poczytując sobie jakiś przypadkowo wybrany pasek lub dwa, lub trzy…

Kilka dni temu przedsenna lektura przeobraziła się w sen, w którym występuję w komiksowym pasku razem z fistaszkową ekipą. Pasek składał się z kilku kadrów, sceny snu zostały na siłę wtłoczone do nich. Pamiętam, że po przebudzeniu miałem uczucie wtłoczenia, bycia za małym.

pitcher Na pierwszym Charlie Brown stoi na wzgórku miotacza, podchodzi do niego Schroeder, który jest ubrany w strój łapacza. Obaj mają uniesione do góry głowy, na coś patrzą, ale nie widać na co.

Na następnym ujęcie z perspektywy Charliego, który spogląda do góry i widzi szybko opadającą wielką drewnianą skrzynię. W dymku, zza kadru, głos Schroedera: „Lepiej zejdź, jeśli nie chcesz zostać zrównany z ziemią”.

Kolejny: drewniana skrzynia spadła prosto na wzorek miotacza i zrównała go z ziemią. Do Charliego podchodzi Lucy i mówi: „Ta wielka drewniana skrzynia musi być pewnie bardzo ciężka, bo zrównała z ziemią twój wzgórek miotacza”.

Charlie_Brown_Wins_LossesOto kolejny: Charlie siedzi na ziemi, twarzą do czytelnika, ma pochyloną głowę, płacze jak mops. Za jego plecami, lekko po lewej stronie, otwiera się skrzynia, widać zawartość – w środku jestem ja, ale nie jestem sobą, tylko wielką, czarną gorylicą.

Ostatni: siedzę w kucki, wciąż wewnątrz skrzyni, na rękach kołyszę Charliego, który już nie płacze i niczym Linus ssie kciuk. Przed skrzynią przechodzi Snoopy, który myśli (dymek): „Każdy ma takiego goryla, na jakiego sobie zasłużył”.

Tak się śniło, potem się przebudziłem, poszedłem zapalić i znów zasnąłem, ale nie pamiętam, by się coś więcej śniło.

peanuts1990362

Śniło mi się, że byłem Usagi Tsukino

03/12/2013 § 2 Komentarze


usagiSchodami zszedłem do piwnicy, gdzie było jasno, bardzo jasno, jakby ściany świeciły. Świeciły wszystkimi kolorami tęczy. Wcale mnie to nie dziwiło. Moja partnerka zapytała: „Dlaczego tu tak jasno?”, odpowiedziałem: „Gdzieś tutaj jest przejście i pewnie dlatego”. Rozdzieliliśmy się i każde z nas na własną rękę szukało portalu. Portalu, przez który mieliśmy przejść do Krainy. Nie było innego wyjścia, musieliśmy się gdzieś zabunkrować, a najłatwiej można się ukryć w Krainie, tam nikt nas nie będzie szukał. Żadne z nas nie chciało przechodzić przez portal, ale właściwie nie mieliśmy innego wyjścia. Magowie z Górnej Półki deptali nam po piętach. Wpadli na nasz ślad. Ktoś (lub coś) podało im nasz świeży ślad. W Krainie nie będą nas szukać. To wiedzieliśmy. Kraina przyjmuje wszystkich podróżnych. Łatwo do niej wejść, ale jest to droga w jedną stronę. Nie spotkałem nikogo, kto by wszedł tam i wyszedł. Pewnie dlatego o Krainie opowiadano przedziwne historie. Nieprawdopodobne. Wszystkie fascynujące, ale żadna nie sprawdzona. Wszystkie wyssane z palca. Bo jak potwierdzić taką opowieść, podobno jak się człowiek znajdzie już po drugiej stronie, to Kraina zaczyna go trawić, zabiera ma lata, odmładza go, każdy zachód Księżyca ucina jeden miesiąc. Człowiek młodnieje, dziecinnieje, a potem znika. Zresztą wtedy nie potrafiłem sobie przypomnieć żadnej historii, opowiadanej o Krainie. „Mam! Znalazłam!”, krzyknęła moja partnerka. Podbiegłem do niej. „Przechodzimy?”, zapytałem. „Ty idź pierwszy”, odpowiedziała. Zebrałem całą odwagę, jaką miałem w sobie i, z wyciągniętymi przed siebie rękoma, ruszyłem. Teraz jestem w Krainie. Jestem tu od jakiegoś czasu. Nie potrafię powiedzieć jak długo. Chociaż pewnie dało by się to jakoś obliczyć. Zachody księżyca, miesiące, lata. Może, nie wiem. Stoję przed lustrem i przyglądam się sobie. Martwi mnie, to że chyba przytyłam. Tak, z pewnością przytyłam. Okazało się, że Kraina nie tylko zabrała mi lata, ale także zmieniła mi płeć i formę. Kim jestem? Mam na imię Usagi. Podobno mam 15 lat. Jestem Czarodziejką z Księżyca. Jak wyglądam? Mam długie, do kostek, blond włosy, na grzywce nad czołem dużą czerwoną kokardkę. Często chodzę ubrana w krótkie spódniczki, widać mi wtedy całe uda, które ostatnio tak mi przytyły, że doprowadza mnie to do rozpaczy. Dlatego często płaczę. Mam duże, okrągłe oczy, które mi się nie podobają, bo są niebieskie, a mogłyby być zielone. Dlatego też płaczę. Do tego wciąż się uśmiecham, jakbym musiała, jakby Kraina mnie do tego zmuszała. Pamiętam, ledwo, że przed przejściem, nie bardzo lubiłem się uśmiechać.

Jan van Eyck: Jezus w akademiku {wg. Karoliny Danek}

10/02/2013 § Dodaj komentarz


danek

„Gdy mieszkałam w Łodzi, pewnego razu śnił mi się akademik. Chciałam wziąć prysznic, ale wszędzie było obskurnie, w końcu znalazłam pokój, w którym na końcu były kabiny, ale żeby się tam dostać trzeba było minąć kilka łóżek. Na jednym z nich leżał Jezus z obrazu van Eycka. Dość makabryczny widok, pilnowali go ochroniarze, no i pod sufitem wisiały ręce i nogi… Poziom absurdu na tyle wysoki, że postanowiłam go zapamiętać”.

 

karolina danekKarolina Danek: rocznik ’91, studiowała przez rok animację w Łodzi; aktualnie mieszka i studiuje (Akademia Muzyczna, klawesyn) w Krakowie; prowadzi stronę „Opowiem Ci bajkę, jak kot palił fajkę” (na blogspocie i facebooku); blog autorski :tu: a strona :tu: W bieżącym roku wydawnictwo Centrala – Mądre komiksy opublikuje jej debiutancki komiks pt.: „Za furtką” (do scenariusza Dominiki Węcławek).

Złożyłem nowe zamówienie

25/07/2012 § 4 Komentarze


Śniło mi się, że nie miałem domu. Mieszkałem w blaszanym baraku, właściwie blaszanym kontenerze bez okien, który postawiony był, obok innych kontenerów na trawniku, gdzieś na osiedlu Bohaterów II Wojny Atomowej. Przed „kontenerowym osiedlem” był przystanek autobusowy oraz parking rowerowy ogrodzony siatką.
W „mieszkaniu” miałem jedynie kanapę, nad nią wisiały półki z książkami, vis á vis drzwi stało biurko. Nie było krzesła przy nim, tylko kartonowa skrzynka na owoce.
Czytałem, ale mi się znudziło, wyszedłem przed barak zapalić. „O, zaczyna się robić szaro” – pomyślałem. Pierwsze autobusy już jeżdżą. Mgła. Na trawniku rosa.
Zamknąłem drzwi i poszedłem w prawo. Na trawniku leżały otwarte kartony z książkami. Na kartonach białe duże koperty, już zwilgotniałe, wygięte. Okładki książek także zaczęły się, od wilgoci, odkształcać.
Przy kartonach kręcili się ludzie, wybierali, przebierali i chowali do reklamówek IKEA jakieś woluminy. Podszedłem i ja. Okazało się, że w kartonach są nowości komiksowe, jest Kiki, Baby’s in black, Habibi oraz Goliat. I ludzie je kradną, ale tylko po jednej sztuce.
Wyjąłem z kieszeni telefon i wybieram numer do Holcmana, ale ma wyłączony telefon. Wybieram numer do Słomy, ale ten nie odbiera. Nie wiem, co robić. Próbuję odpędzić ludzi płonącą pochodnią, ale się nie boją, nadal wybierają mniej mokre egzemplarze i wsiadają do autobusu.
Odwracam głowę, na przystanku stoi 63, zaglądam przez szybę, autobus pełen, wszystkie siedzenia zajęte, każdy z pasażerów czyta komiks.


– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
To tylko sen.
Rzeczywistością jest kolejny (drugi? trzeci?) mail dotyczący premiery Habibi, dziś otrzymałem taki: „Z przykrością informujemy, że premiera komiksu Habibi została przesunięta o kolejne 2 tygodnie. Obecnie premiera ma mieć miejsce najpóźniej 10 sierpnia. Za zaistniałą sytuację bardzo przepraszamy, nie mamy niestety wpływu na na czas ukazania się komiksu na rynku. Mamy zapewnienie od wydawcy, że to już ostateczny termin wydania i nie będzie więcej opóźnień”. Podpisano: dział obslugi klienta sklep.gildia.pl.
Odpisałem w jednym zdaniu: „Jeśli tak, to rezygnuję z Habibi, a zamiast tego wziąłbym nowości z Kultury Gniewu”.

I tak się stało. Paczka z komiksami będzie jutro!

Na Goliata przyjedzie jeszcze trochę poczekać. Centrala informuje, że będzie w sierpniu, bardziej pod koniec sierpnia.

W kopalniach Patagonii

17/07/2012 § Dodaj komentarz


Śniło mi się, że pojechałem na wycieczkę do Patagonii. Podróżowałem przez pustkowia składanym rowerem, gdy nie były mi potrzebny, chowałem go pod materac łóżka. Wiało, jakby mi chciało głowę urwać. Rafał Wójcik był moim przewodnikiem, ale nie było go razem ze mną. Wyświetlał mi się w telefonie.
Z dziećmi, które mieszkały w podziemnym mieście, rozmawiałem po polsku.
Czułem się bardzo przygnębiony. Na coś parzyłem, długo, nie pamiętam na co, ale nie podobało mi się to. Zrozpaczony dziurami w pamięci.
Chodziłem między bezdomnymi biedakami, którzy leżeli pokotem na mokrym chodniku pochyłej sztolni. Czułem stęchliznę i butwiejące drewno stempli. Szarpałem śpiących, ubrania się rozrywały, szmaty zostawały mi w dłoniach, pytałem: Gdzie jest panna Mirabelka? Nikt mi nie odpowiedział. Nie usłyszałem nawet: „Nie”, tylko pytające, szeroko otwarte oczy, wpatrzone we mnie. Sztygar podszedł i zagadnął: „Nie trudź się, oni czekają na Arcyksięcia. Masz coś na obiad? Może marchewkę?”. Nie miałem.


– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
{oniryczna inspiracja – przedsenna lektura: Lewis Trondheim (scen. & rys.), „Lapinot i marchewki z Patagonii”, tłum. Magdalena Kurzyna, Mroja Press, Warszawa 2009.}


FKW 2012: relacja oniryczna

18/05/2012 § 4 Komentarze


Tydzień temu właśnie dojeżdżaliśmy ze Słomą do Stolycy. Centrala miała wykupione stoisko na Warszawskich Targach Książki podczas Festiwalu Komiksowa Warszawa. Mogliśmy stanąć dopiero od soboty, choć impreza była od czwartku, nie dało rady wcześniej, ponieważ konieczne było, abym był w pracy. W sobotę od rana do wieczora zachwalałem książki i komiksy, i ziny, i czasopisma. Wielokrotnie zasychało mi w gardle, paplałem i paplałem, już sam nie pamiętam co. Potem after-party. Następny dzień, mimo że niedziela, czyli dzień święty, także w „pracy” i znów gadanie, zachwalanie, polecanie. Wyczerpujący czas. Pewnie dlatego spałem twardo, snem sprawiedliwego, niewiele mi się śniło. Ale coś tak:
Na estakadzie spotkałem Jacka Gdańca. Miał długą, prostą bodę. U szyi, na rzemyku zwisał mu drewniany krzyżyk, właściwie krzyż, bo był dość duży, wielkości dłoni. Wyglądał jakoś tak biednie, niczym prorok. Niósł na rękach zawiniątko, które mi podał. I zniknął.
Odwinąłem szary papier, a tam dzieciątko Jezus. Uśmiechało się do mnie. Pogłaskałem je po główce i schowałem do plecaka.
W windzie spotkałem Andrzeja Stasiuka, który stał oparty plecami o lustro, miał zamknięte oczy, wyglądało jakby spał. Szturchnąłem go, aby się obudził i podałem mu zawiniątko z Jezusem, mówiąc: „Wywieź go do Rumunii i tam gdzieś ukryj, bo Timof go szuka”.
Na dole czekał na mnie Janek Koza, który podał mi rękę i się przedstawił z imienia i nazwiska (którego już nie pamiętam, po przebudzeniu zapomniałem), a następnie przystawił mi pieczątkę na czole. Pięknie mu podziękowałem i poszliśmy szukać Michała Słomki, który gdzieś zniknął. Znaleźliśmy go w damskim kiblu, jarał szluga i rozmawiał z Olgą Wróbel, która wcale nie była do siebie podobna.
Poprosiłem Dominika Szczęśniaka, aby poszedł do strefy autografów i wziął mi rysograf od Piotra Nowackiego. Nie było go pół dnia, wrócił z koszulką upaćkaną keczupem i rysunkiem od Tomasza Samojlika, przedstawiającym Magdę Rucińską z dzieciątkiem Jezus na rękach.

3 MFKK Ligatura: relacja oniryczna

26/04/2012 § Dodaj komentarz


Ligaturę odreagowałem w snach. Przespałem prawie całą niedzielę. Wstałem z łóżka na finisaż muralu Matea Branei. Poniedziałek nie był lepszy. Zaspałem do pracy, prawie dwie godziny, a gdy wróciłem do domu, to nawet obiadu sobie nie ugotowałem, tylko od razu położyłem się spać. Coś mi się śniło. Dużo mi się śniło, ale pamiętam jedynie fragmenty snów. Strzępy, które układają się w czasem mniej, a w czasem bardziej spójną opowieść:
Jestem w domu, robię sobie śniadanie, słyszę, że gdzieś dzwoni telefon. Obchodzę całe mieszkanie, ale nie mogę znaleźć aparatu. Podążam za dźwiękiem do łazienki, wanna jest pełna wody, a na jej dnie leży telefon. Na powierzchni, pewnie od wibracji, tworzą się fale, woda wylewa się na podłogę. Nachylam się nad wanna i mówię: „Słucham”. Głos, który mi odpowiada, przypomina trochę Magdę Nowicka, ale jest bardzo stanowczy. Mówi: „Giera, zbieraj się, i idź prosto do Zamku. Musisz to zobaczyć! Anke Feuchtenberger i Grzegorz Janusz tańczą walca na parkingu przed budynkiem”. „Zaraz będę, tylko znajdę głośnik” – odpowiedziałem.
Nie trafiam do Zamku, a do Galerii Malingrad. W przedpokoju siedzą Anka Suska i Kuba Woynarowski, piją jakiś kolorowy, rudawy alkohol. Małe kieliszki, naparsteczki właściwie, stoją na szachownicy. Anka mówi, abym poszedł wyprowadzić psa, który czeka na mnie w pokoju obok. Wchodzę tam, a pies, który wygląda tak, jakby wyszedł z książki Die hollandische Schachtel Anke Feuchtenberger, leży całym cielskiem na pracach Kuby. One są zniszczone, pogniecione, oślinione, do niczego się nie nadają. Biorę smycz i psa, przechodzę obok Anki i Kuby, którzy nadal grają porcelanowymi naparstkami w szachy. Na schodach spotykam Jacka Frąckowiaka, który taszczy wielki baniak wina. Ledwo daje sobie z radę. Mówię mu, aby to zostawił, położył na półpiętrze i poszedł ze mną na spacer, bo wojna zaczyna się dopiero jutro.
Dzwoni mój telefon, ale ja nie odbieram. Dzwoni raz i drugi, i trzeci. Za każdym razem sprawdzam, kto dzwoni, najpierw Marcin Zembrzuski, potem Adam Pluszka, a na koniec Roman Romanowski. Po chwili dzwoni telefon Jacka, który od razu, po pierwszym sygnale odbiera. Słyszę kobiecy głos, rozpoznaję Renatę Gąsiorowską. Jacek długo słucha, nic właściwie nie mówi, tylko na koniec – „Tak”. „Co tak?” – pytam go, gdy chowa aparat do skarpetki. „Nic, nic. Musimy iść na warsztaty, bo potrzebują kucharzy”. „Dobra. A co z psem?” – dopytuję. „Puść go, niech sobie pobiega” – swobodnie odpowiada Jacek.
Na warsztatach, prowadzonych przez Davida Schiltera. Nasze zadanie, Jacka, Marka i moje, polega na ugotowaniu 250 litów galaretki o smaku cytrynowym. Miksturą zalewamy Agatę Walas, która jest przebrana za Bamberkę. Instalacja o nazwie „Żywa Bamberka w żelu” ma być wykorzystana podczas zakończenia festiwalu. Ma stać na scenie, a Michał Słomka ma rozdzielać galaretę wśród widzów, aż do całkowitego uwolnienia Agaty. Taki jest plan. Zaczyna się walić, gdy Michał mówi, że ma uczulenie na żółty kolor.
„Chcesz mieć fajny rysunek na koszulce?” – pyta mnie Marcin Podolec podczas koszykowej potyczki 1 na 1 pod kinem Muza. Nie odpowiadam, sapię, ledwo oddech łapię. „Jeśli tak, to od razu idź do Zamku, bo Jeroen Funke rysuje wszystkim Maryjki”. Poszedłem od razu, a wieczorem, w knajpie Szymon Holcman mówi mi, że przegrałem mecz z Marcinem walkowerem. I tak bym przegrał, bo Michał Traczyk sędziował na korzyść Marcina.
Śniło mi się coś jeszcze. Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie coś o tym, że mnie dwukrotnie okradziono. Za pierwszym razem skradziono mi teczkę z przemówieniem, które miałem wygłosić podczas otwarcia wystawy Janka Kozy w Bibliotece. Było także coś o saunie. Ktoś był, wrócił, opowiadał, jak było. I że spotkał pod SPA psa, który o mnie pytał.

Ale wtedy za dużo myślałem…

17/12/2011 § 2 Komentarze


Powiedziałem sobie: nie jesteś jeszcze taki stary! Spełnij swoje kolejarskie marzenie. Ktoś mnie kiedyś pytał, czy lubię chodzić do kina. Tak, lubię. Ale byłem tam tylko dwa razy. Na „Drodze do prawieku” – dobre było. I na „Pociągach pod specjalnym nadzorem”. Nie był zły, ale nie działał im telegraf. Może dlatego tak szybko ten film zdjęli, bo technika musi działać. Ale i tak najlepsze kino jest, kiedy patrzysz przez okno podczas jazdy, liczysz słupy i czytasz z semaforów. Czasem to okno się otworzy i posmakujesz świeżego powietrza z zewnątrz.
Gapiłem się w okno i rozmyślałem nad tym, że ludzkie życie jest jedną wielką drogą. Wiadukty, tunele, mosty i zwrotnice. Na samym naszym dworcu jest dziesięć zwrotnic. Zdziwicie się, ale jak dotąd najdalej byłem na razie w Zabřehu. W bufecie mają tak dobrą kofolę, że kiedyś po niej tydzień nie spałem. Ale wtedy też dużo myślałem. O sobie i o kolei. A więc głównie o sobie. Człowiekowi nie jest ani lepiej, ani gorzej niż pociągowi, który wjeżdża na dworzec, bo ani człowiek, ani pociąg nie mają wpływu, na który tor wjadą. Akurat tym kieruje kto inny (…).
Tak. Lubię jeździć pociągiem i lubię patrzeć przez okno. Od tych widoków jest mi tak błogo, że zwykle usypiam. Gdy jechałem do Pragi miałem sen.
Widziałem orła na budynku Dworca Głównego, widziałem jak budzą się jego oczy i wysuwają pazury… i jak trzyma to nasze kolejarskie koło, a ja czułem, że w szponach trzyma cały mój świat. Widziałem, jak wzlatuje i wznosi się wysoko w niebo. A potem widziałem jego oczami, wiedziałem, że to ja jestem orłem. Myślę, że najpiękniejsze sny, to te o lataniu. Krążyłem nad miastem, widziałem płynącą zakolami rzekę, zamek, most, chmury, słyszałem ptaki i auta – i nagle w dole dostrzegłem dworzec. Ten nasz najpiękniejszy dworzec, który podziwiali Dvořák i Masaryk, dworzec, co z góry wygląda jak pęknięte serce, z którego uciekają żyły. I lekko mi serce ścisnęło. Widziałem, jak na stację wjeżdża pociąg. Zniżyłem się nad nim i dostrzegłem sam siebie, jak śpię w przedziale, w niebieskiej marynarce z plamą na łokciu.
Nagle obudziłem się i zobaczyłem, że ktoś mi ukradł torbę. Zajezdnia.

[cytat za: Jaroslav Rudiš (scenariusz), Jaromír 99 {pseud.} (rysunki), „Alois Nebel #2: Dworzec główny”, przeł. Michał Słomka, Zin Zin Press, Poznań 2007, str. 24-34.]

Where Am I?

You are currently browsing the Oniriada category at Kopiec Kreta.