Tyler Cross #1: Black Rock

16/05/2018 § Dodaj komentarz


Przygoda na pograniczu

Nie darzę Fabiena Nury’ego jakąś szczególną atencją. Czytałem kilka komiksów, które powstały na podstawie jego scenariuszy. Żaden nie był zły, ale także żaden nie wyróżniał się jakoś szczególnie. Ot, średniej jakości europejskie czytadła. Z albumem Tyler Cross: Black Rock sprawa przedstawia się dużo lepiej, gdyż tym razem pisarz zaserwował czytelnikom wyrazistą opowieść, która utrzymana jest w stylistyce czarnego, gangsterskiego kryminału. Skojarzenia z komiksową serią Parker Darwyna Cooka czy powieściowym cyklem Trylogia pogranicza Cormaca McCarthy’ego są jak najbardziej na miejscu.

Tyler Cross to gość od brudnej roboty, złodziej i cyngiel do wynajęcia, który nie zadaje wielu pytań zleceniodawcom. Poznajemy go, gdy przyjmuje kolejną szemraną robotę, w której możne zarobić 150 tysięcy dolarów. Zlecone zadanie wydaje się dziecinnie proste: od chrześniaka mocodawcy należy przejąć 20 kilogramów heroiny. Jednak zgodnie ze znanym prawem Murphy’ego – „Jeśli coś może pójść źle, to pójdzie” – sprawy się niezwykle komplikują. Wywiązuje się strzelanina, w której Tyler traci dwoje pomocników, środek transportu i trzy kilogramy towaru. Bohater pewnym krokiem rusza przed siebie, musi dojść do miasteczka Black Rock. Na miejscu okazuje się, że wydarzania minionej nocy to dopiero przedsmak tego, co zgotował mu nieprzychylny los.

Największym plusem omawianego komiksu jest sposób w jaki została poprowadzona opowieści. Początkowo trzecioosobowa narracja skupia się na gangsterze, ale od chwili gdy dociera do miasteczka, zostaje rozbita na kilka osób i jednego gada. Dzięki czemu zdarzenia poznajemy z różnych perspektyw. Dostajemy model do samodzielnego „składania”, rolą czytelnika jest poukładać wątki fabularne w taki sposób, aby otrzymać koherentną historię. Dobrze ze swojego zadania wywiązał się rysownik. Pochodzący z Niemiec artysta, który podpisuje swoje prace Brüno, posługuje się prostą, wręcz cartoonową kreską. Ilustracje mają umowny charakter, niewiele w nich szczegółów czy detali – dzięki temu wyobraźnia czytelnika ma spore pole do popisu. Postaci są przerysowane, a przedstawienie jest karykaturalne: główny bohater ma oczywiście kwadratową szczękę, a nowa pomocnica malutki nosek, blond włosy, wydatne wargi i duże piersi. Wizualnie całość dobrze mi się kojarzy z serią Lincoln braci Jouvray.

Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale ze względu na brutalne i obsceniczne sceny komiks przeznaczony jest dla dorosłego czytelnika. Black Rock to pierwszy tom serii. Polski wydawca zapowiada, że „dwójka” pojawi się w księgarniach w bliżej nieokreślonym terminie, ale „wkrótce”. Jest i „trójka”, która dopiero co ukazała się we Francji. To mnie cieszy, bo polubiłem szelmę.

Fabien Nury (sc.), Brüno {właśc. Bruno Thielleux} (rys.), „Tyler Cross #1: Black Rock”, tłum. Jakub Syty, OMG! Wytwórnia Słowobrazu, Warszawa 2018.

[scenariusz: 4+, rysunki: 4, kolory/cienie: 5]

{komiks można kupić tu: klik! klik!}

Hasib i królowa węży

11/04/2018 § Dodaj komentarz


Mistrz opowieści

David B., właściwie Pierre-François Beauchard, należy do grona moich ulubionych twórców komiksowych. Cenię autora choćby za Rycerzy Świętego Wita – pozycję wybitną i arcyciekawą. Dużym sentymentem darzę również album Uzbrojony ogród. Francuski artysta w swoim kolejnym komiksie opowiada historię, która jest obrazkową adaptacją jednej baśni z Księgi tysiąca i jednej nocy. Czterysta osiemdziesiątej drugiej nocy Szeherezada zabawiała sułtana historią losów młodego drwala, który został zamknięty w jaskini przez towarzyszy wyprawy po miód.

Hasib, tak ma na imię młodzieniec, wędruje śladem skorpiona po podziemnym świecie i dociera do królestwa węży, gdzie poznaje tytułową królową. Ona raczy młodzika opowieścią o królu Bulukiji mieszkającym w Kairze, który pewnego dnia wyruszył w świat po to, aby odnaleźć proroka Muhammada. Podczas wędrówki król spotyka najpierw mędrca Affaniego, którego raczy opowieścią o swojej wędrówce i życiu. W dalszą podróż ruszają wspólnie. Gdzieś na wyspie były król natyka się na księcia Dżanszacha. Panowie dzielą się (niczym chlebem i winem) opowieściami o własnych przygodach. Dżanszach raczy go opowieścią o tym, jak zakochał się w kobiecie-ptaku.

Jak widać fabuła ma konstrukcję szkatułkową: ktoś komuś coś opowiada, a tamten ktoś w podziękowaniu za zaufanie, opowiada komuś innemu coś zupełnie innego i w tej snutej historii kolejny raz pojawia się wątek, w którym ktoś komuś coś opowiada. Pozornie poszczególne narracje się ze sobą nie łączą, ale w finale powracamy do wątku o Hasibie i towarzyszy wyprawy po miód. Opowiadania nie są ani szczególnie odkrywcze, ani błyskotliwe, a mimo to ciekawe. Kręcą się wokół kilku ponadczasowych motywów, takich jak: miłość, zdrada, lojalność, poświęcenie czy przyjaźń.

Hasib… powala warstwą ilustracyjną i kolorystyczną. Osoby, które miały już okazję zetknąć się z pracami Davida B. wiedzą, że nie ma on sobie równych w tworzeniu onirycznych, groteskowych i symbolicznych konstrukcji. Kadry i plansze ozdobione zostały ogromną ilością ornamentów geometrycznych i arabesków. Częstokroć układ paneli na stronie jest nieoczywisty i zaskakujący. Oprawa graficzna przywodzi na myśl perskie miniatury z XV i XVI wieku. Pewnie, gdyby się głębiej pochylić nad poszczególnymi ilustracjami Francuza, to okazałoby się, że artysta wykorzystał język symboli dawnych miniaturzystów. Dla przykładu w scenach nauki i czytania w tle możemy zobaczyć drzewo, które zgodnie z tradycją symbolizuje mądrość Salomon (znanego w świecie islamskim pod imieniem Sulejmana).

Umoralniająca morał każdego z opowiadań ma znaczenie. Jednak clou albumu sprowadza się do samego aktu opowiadania, wiary w literaturę i możliwości narracji. Omawiany album skojarzył mi się z powieścią Hakawati. Mistrz opowieści autorstwa Rabiha Alameddine’a, który w wywiadzie z Grzegorzem Jankowiczem powiedział: „Impuls do opowiadania historii to jedna z podstawowych ludzkich potrzeb. (…)Tworzymy historie, by się ze sobą porozumieć, by się do siebie zbliżyć, by śmierć trzymać na wodzy (nie po to, by jej uniknąć, bo to niemożliwe, ale by ją oswoić), by utrzymać przy życiu tych, których kochamy. Opowiadamy, by utrwalić naszą historię, uśmierzyć ból, wyjaśnić, kim jesteśmy, uwieść kochanka lub kochankę. Opowieści czynią nas ludźmi. Myślimy opowieściami. Rozmawiamy za ich pomocą. Kochamy się w opowieściach albo idziemy w nich na wojnę”. Jeśli zgadzacie się z pisarzem, to koniecznie sięgnijcie po komiks Hasib i królowa węży.

David B. {właśc. Pierre-François Beauchard} (sc. & rys.), „Hasib i królowa węży”, przeł. Krzysztof Umiński, Kultura Gniewu, Warszawa 2017.

[scenariusz: 4+, rysunki: 5, kolory/cienie: 5+]

{komiks można kupić tu: klik! klik!}

Dżinn #2: Tatuaż | Skarb

13/11/2017 § Dodaj komentarz


W pogoni za ukrytym skarbem

Druga odsłona serii Dżinn ukazała się w Polsce w marcu bieżącego roku, ale dopiero niedawno nadarzyła się możliwość, abym komiks przeczytał. Rzecz zawiera dwa oryginalne albumy (Tatuaż oraz Skarb) i zamyka cykl fabularny Ottoman, który poświęcony jest Kim Nelson oraz jej babce – Jade. Młoda kobieta, którą poznaliśmy w „jedynce” (klik! klik!), stara się odkryć przeszłość antenatki. Jakie tajemnice skrywa biografia Jade? Czy wnuczce uda się ustalić jakieś szczegóły? Dotrze do ukrytego skarbu? Jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za prawdę?

Poznajemy historię miłosnego trójkąta sprzed dziesięcioleci, który miał wydźwięk skandalu politycznego. Z jednej strony brytyjski dyplomata i jego żona, a z drugiej ulubiona nałożnica sułtana Imperium Osmańskiego. A młodej Brytyjce przyjdzie w haremie ukończyć rytuał inicjacyjny, w finale którego stanie się „dżinnem” (tak jak wcześniej Jade). Na dokładkę mamy jeszcze ogromny skarb, który niczym fatamorgana majaczy gdzieś na horyzoncie. I podłych ludzi, chcących położyć na nim swoje oślizgłe łapska.

Akcja rozgrywa się głównie w Stambule i prowadzona jest, podobnie jak poprzednio, równocześnie na dwóch płaszczyznach czasowych. Obie nici fabularne się przeplatają, czytelnik nie dostaje żadnego znaku ani sygnału, że właśnie przeskoczył do przodu lub do tyłu. W związku z tym lektura wymaga ciągłej uwagi oraz dokładnego śledzenia postaci i wydarzeń. Wypada docenić misterność i precyzję fabuły. Scenarzysta, Jean Dufaux, w interesujący sposób miesza ze sobą różne porządki. W opowieści zdarzenia i postaci stricte historyczne (Młodoturcy, Enver Pasza czy sułtan Mehmed V) mieszają się z fikcją i wyobrażeniem (niemieccy oficerowie goniący za kosztownościami, niczym w filmie Poszukiwacze zaginionej Arki).

Za oprawę graficzną nadal odpowiada Ana Mirallès, której prace komplementowałem w recenzji z poprzedniego tomu. Delikatna kreska konturu, piękne postaci kobiece, szczegółowość i wierność przedstawienia Stambułu – to tylko kilka elementów, które mogą (i powinny) się podobać.

W komiksie polityczna intryga przeplata się z wątkami społecznymi i obyczajowymi. Całość doprawiona została szczyptą bezpruderyjnej erotyki. Takie połączenie bardzo przypadło mi do gustu. Dlatego szczerze namawiam, aby po serię sięgnąć.

Jean Dufaux (sc.), Ana Mirallès (rys.), „Dżinn #2: Tatuaż | Skarb”, tłum. Wojciech Birek, Scream Comics, Łódź 2017.

[scenariusz: 4, rysunki: 5-, kolory/cienie: 4]

 {komiks można kupić tu: klik! klik!}

Recenzja napisana dla serwisu Gildia Komiksu, klikać :tu: tak! :tu:

Pożoga. Tom 1

08/11/2017 § Dodaj komentarz


Co przyniesie przyszłość?

Francuski scenarzysta Jean-David Morvan jest w naszym kraju znany głównie dzięki bestsellerowej serii Armada (klik! klik!). Co trochę dziwi, gdyż pisarz ma na swoim koncie niemałą ilość publikacji. Jest szansa, że to się zmieni, m.in. za sprawą serii Pożoga oraz Irena (klik! klik!). Zobaczymy. Tymczasem zajmijmy się pierwszym tomem opowieści, która powstała na podstawie wydanej w 1943 roku powieści Ravage Rene Barjavela. Przy okazji warto wspomnieć, że żadna z prawie trzydziestu książek tego autora nie została w Polsce wydana.

Połowa XXI wieku, Ziemia. Punktem wyjścia dla fabuły jest globalny kataklizm, w wyniku którego przestały działać wszystkie urządzenia i maszyny elektryczne. W jednej chwili ludzkość cofnęła się do epoki kamienia łupanego. No, może nie dosłownie, bo występujące postaci posługują się kuszami czy mają na twarzach maski przeciwgazowe. Katastrofa pociągnęła za sobą wiele istnień, pozostali przy życiu ludzie podzieleni są na dwie frakcje. Pierwszej przewodzi sędziwy Patriarcha, który jest całkowicie przeciwny wszelkim maszynom, gdyż dostrzega w nich zagrożenie dla ludzkości. Druga ekipa jest postępowa i ma w posiadaniu pewien artefakt z przeszłości. Grupy toczą ze sobą zażartą walkę. Zresztą od brutalnych i krwawych scen bitewnych rozpoczyna się omawiany komiks.

Druga nic narracyjna cofa nas w czasie. Jest rok 2052, François Deshamps – przyszły Patriarcha – jest młodzieńcem, który właśnie przyjechał do Paryża, aby sprawdzić, czy został przyjęty na Wyższą Szkołę Chemii Rolniczej. Cywilizacja jest całkowicie uzależniona od elektryczności. Dla wygody człowiek oddał się w niewolę cybermaszynom. W retrospekcji poznajemy i innych bohaterów, którzy prawdopodobnie będą mieli znaczenie w dalszym przebiegu fabuły: Blanche Rouget, czyli przyjaciółkę François i przyszłą piosenkarkę oraz Jérôme Seita – bogatego i wpływowego menadżera muzycznego.

Recenzowany album ma charakter mocno „zagajający” i ogólny: przedstawione zostają występujące postaci, naszkicowane tło wydarzeń i właściwie to wszystko, scenarzysta niewiele więcej nam zdradza. Początkowa sekwencja plansz rozbudza w czytelniku silną ciekawość. Może się podobać dynamika scen i „zacofanie” technologiczne walczących. Niebagatelne znaczenie ma także atmosfera tajemniczości o podłoże i naturę konfliktu. Niestety dalej jest gorzej. Sceny rozgrywające się w połowie XXI wieku trącą nudą i schematycznością; choćby wątek emocjonalnego trójkąta – Blanche, François & menażer – rozpisany jest tendencyjnie i nieudolnie.

Pod względem wizualnym komiks przedstawia się niezwykle atrakcyjnie. Macutay nie boi się eksperymentować z układem kadrów na planszy, dynamicznymi ujęciami i fragmentarycznym przedstawieniem. Pod tym względem szczególnie efektownie wypada pierwsza część opowieści, gdzie artysta ukazuje bitwę i pojedynki. Ze względu na malarskość ilustracji prace Reya Macutaya przywodzą mi na myśl produkcje takich rysowników, jak: Francis Manapul, Matteo Scalera czy Sean Murphy. Oczywiście duża w tym zasługa kolorysty – Walter Pezzali spisał się na medal.

Okładka „jedynki” jest świetnie zaprojektowana! Kojarzy mi się ze scenami z filmu Christophera Nolana Incepcja. Szkoda, że środek nie spełnia wszystkich oczekiwań. Mimo wszystko jestem ciekaw, co będzie dalej.

Jean-David Morvan (sc.), Rey Macutay (rys.), „Pożoga. Tom 1”, tłum. Jakub Syty, Taurus Media, Piaseczno 2017.

[scenariusz: 3+, rysunki: 5, kolory/cienie: 5+]

 {komiks można kupić tu: klik! klik!}

Recenzja napisana dla serwisu Aleja Komiksu, klikać :tu: tak! :tu:

Barbarella

07/11/2017 § 2 Komentarze


Klasyka komiksu erotycznego

Barbarella, słynna bohaterka wykreowana przez Jean-Claude’a Foresta, obchodzi w tym roku 55. urodziny. Pierwsze epizody – w formie komiksowych pasków – drukowane były od 1962 roku na łamach francuskiego czasopisma „V Magazine”. Dwa lata później przygody kosmicznej podróżniczki ukazały się w formie pełnoprawnego albumu. Nad Sekwaną publikacja wywołała obyczajową burzę, produkt skończył na „cenzurowanym”: objęty zakazem reklamowania oraz sprzedaży nieletnim. W Polsce na debiut heroiny musieliśmy czekać ponad pół wieku. Pięknie wyszykowany album ukazał się staraniem Wydawnictwa Kurc dopiero we wrześniu bieżącego roku.

Krajowa edycja zawiera dwa z czterech oryginalnych tomów: Barbarellę oraz Gniew minutojada. Pierwsza część składa się w kilku luźno ze sobą powiązanych krótszych historii. Epizody spaja postać protagonistki oraz miejsce akcji – rzecz rozgrywa się na planecie Lythion. Statek kosmiczny Barbarelli ląduje, a właściwie rozbija się, w Wielkiej Oranżerii. Planetę zamieszkują dwie, całkowicie antagonistycznie nastawione do siebie rasy. Konflikt przybiera krwawy obrót. Nasza bohaterka wciela w życie hasło: „Make love, not war” i żywo (ciałem i umysłem) angażuje się w zażegnanie bratobójczej wojny.

Druga cześć – Gniew minutojada – od początku ma już charakter pełnometrażowej, przemyślanej fabuły. Scenarzysta obsadza Barbarellę w nowej roli, jako właścicielkę Cyrku Delirium, który oferuje najbardziej perwersyjne i niebezpieczne atrakcje seksualne w układzie słonecznym. Nowym nabytkiem w panopticum jest niejaki Narval, który, w związku z tym że jest akwenitą, całe życie spędza pod wodą. Mężczyzna za wszelką cenę pragnie odnaleźć kamień mutacji, który pomógłby jemu oraz innym przedstawicielom jego rasy „wyjść na ląd”. Nasza bohaterka, oczywiście, wyrusza w pełna niebezpieczeństw międzyplanetarną misję.

Fabuła obu historii nie jest ani odkrywcza, ani pasjonująca. Z dzisiejszej perspektywy moglibyśmy nawet powiedzieć, że jest tendencyjna, mętna i miejscami nużąca. Jednakże nie o ciąg spójnych wydarzeń w omawianym komiksie chodzi, a o kreację głównej bohaterki, którą Forest wzorował na ówczesnym symbolu seksapilu – Brigitte Bardot. Barbarella jest dzieckiem swoich czasów: wolna, pewna siebie, dzika i niezależna, ale nie jest wampem ani femme fatale. To w pełni świadoma swojej seksualności kobieta, która w pełni rozumie swoją władzę nad mężczyznami (i kobietami). Ma w nosie moralne reguły i wszelkie seksualne tabu.

Tłem przeróżnych przygód jest stylistyka science-fiction, który stanowi jedynie sztafaż. Dziewczyna bardzo chętnie nawiązuje wszelkiej maści intymne stosunki z mężczyznami, kobietami i robotami oraz nadzwyczaj często biega nago lub topless. Zdziwią się jednak ci, którzy sięgną po publikację dla samej golizny i „momentów. Pragnę podkreślić, że nie jest komiks pornograficzny.

Pochodzący z 1968 roku film Barbarella. Królowa galaktyki w reżyserii Rogera Vadima, w którym główną rolę grała Jane Fonda, dziś trąci myszką i, delikatnie mówiąc, jest kiczowaty. Komiksowy pierwowzór, może za sprawą ilustracji wykonanych prostą i czystą kreską, na szczęście się broni!

Jean-Claude Forest (sc. & rys.), „Barbarella”, tłum. Wojciech Birek, Wydawnictwo Kurc, Koluszki 2017.

[scenariusz: 4-, rysunki: 5, kolory/cienie: 4+]

  {komiks można kupić tu: klik! klik!}

Smerfy #17: Smerfowanie biżuterii

23/10/2017 § Dodaj komentarz


 Smerf złodziejem?

Wszystkie dzieci (i nie tylko one) dobrze wiedzą, że Smerfy to niezwykle praworządne, życzliwe i bezinteresowne stworzonka. Nie skrzywdzą nawet muchy. Jednak siedemnasty album nosi tytuł Smerfowanie biżuterii. Czyżby któryś z niebieskich skrzatów miał wkroczyć na drogę występu i bezprawia? Co powie Papa Smerf, gdy się o tym dowie?

Akcja omawianego komiksu zaczyna się w przeddzień wielkiej zabawy z okazji dnia wiosny. Papa Smerf wysyła Ważniaka i Zgrywusa nad rzekę, aby nazrywali pałek wodnych. Para bohaterów musi uważać, bo w tej okolicy nadzwyczaj często kręcą się ludzie. W wyniku nieszczęśliwego wypadku Zgrywus wpada w ręce dwójki wędrownych kuglarzy, którzy postanawiają wykorzystać niebieskiego stworka podczas swoich występów. Po pierwszym, dodajmy udanym, przedstawieniu nowi właściciele Smerfa dostają propozycję bardziej intratnego wykorzystania zdolności więźnia… W poszukiwaniu zaognionego Zgrywusa, oczywiście, wyrusza misja ratunkowa.

Z góry wiadomo, jak przygoda się skończy. Ale nie o szczęśliwy finał chodzi, a o kolejne epizody i zdarzenia. Fabuła jest konsekwentnie prowadzona i skupia się na postaci Zgrywusa, którego możemy zobaczyć z zupełnie innej strony – jako niezwykle lojalnego przyjaciela. W komiksie znalazło się także miejsce dla kilku rzeczywiście zabawnych gagów sytuacyjnych. Ewidentnym plusem albumu jest jednak ukazanie świata poza wioską Smerfów. Sporo scen rozgrywa się w pseudośredniowiecznym miasteczku i zamku, dzięki czemu uzyskujemy wgląd w ludzką społeczność. W komiksie spotykamy nawet Gargamela, który na targu robi zakupy. Całość swoim klimatem przywodzi mi na myśl album Krasnal z Corneloup z serii Hugo (klik! klik!).

Za oprawę graficzną odpowiedzialny jest Alain Maury, który świetnie sobie radzi z ukazaniem dynamiki postaci i wiernością przedstawienia Smerfów. Na plus artyście należy zapisać, że średniowieczna rzeczywistość jest spójna i ciekawa. Osobne gratulacje za przedstawienie Marudy w stroju błazna, idealne! Chciałbym bardzo pochwalić polskiego edytora, który zadbał o przekład onomatopei na język polski. Świetna sprawa, że pojawiają się: „bach”, „ślizg”, „łups”, „skrzyp, skrzyp” i inne.

Smerfowanie biżuterii to jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy album z udziałem Smerfów, jakie w ostatnim czasie wydał Egmont. Wielowątkowa fabuła, różnorodne postaci, ciekawa i żywo prowadzona akcja. Pozycja w sam raz dla dzieci, ale i dla dorosłych, którzy czują sentyment do niebieskich stworków.

Thierry Culliford & Luc Parthoens (sc.), Alain Maury (rys.), „Smerfy #17: Smerfowanie biżuterii”, tłum. Maria Mosiewicz, Klub Świata Komiksu – album 1170, Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2017.

[scenariusz: 5-, rysunki: 4+, kolory/cienie: 4+]

  {komiks można kupić tu: klik! klik!}

Recenzja napisana dla serwisu Aleja Komiksu, klikać :tu: tak! :tu:

Sisters #7: Spalone słońcem

20/10/2017 § Dodaj komentarz


 Sisters – nie aż taki idealny komiks?

Od dwóch lat regularnie czytam cykl Sisters autorstwa panów Christophe’a Cazenove’a i Williama Maurya, który ukazuje się w Polsce staraniem oficyny Egmont Polska. Jestem wierny serii, ponieważ od pierwszego albumu mnie bawi – lubię bohaterki, śmieszy mnie humor słowny i sytuacyjny, podoba mi się warstwa graficzna.

Opowiadane przez scenarzystów historie z życia sióstr Marine i Wendy przyjmowałem z całym dorobkiem inwentarza. Dopiero tekst Olgi Wróbel, opublikowany na łamach internetowego wydania „Kwartalnika Ryms”, uświadomił mi, że fabuła ukazuje jedynie niewielki fragment codziennej rzeczywistości głównych bohaterek. Przez ową wybiórczość, która, jak mniemam, bierze się z faktu, iż scenariusz pisany jest przez dorosłych obserwujących swoje dzieci, otrzymujemy obraz nieprawdziwy, aby nie powiedzieć sfałszowany.

Autorka pisze: „(…) trochę boli mnie feministyczna strona serca” i w następnym akapicie uzasadnia: „(…) uwiera mnie z lekka świat przedstawiony, w którym tytułowe siostry zajmują się głównie strojami i chłopcami”, a dalej podaje przykłady na selektywność epizodów i wątpliwej jakości przesłanie niektórych z nich. Ciężko się z Olgą Wróbel nie zgodzić. Właściwie nie mam żadnych argumentów, które mógłbym przeciwstawić powyższej tezie.

W siódmej odsłonie, a recenzentka „Rymsa” omawiała pierwszą, nadal sporo miejsca poświęca się sprzeczkom o ubrania, strojeniu się, powierzchowności, zabieganiu o płeć przeciwną. Chociaż w ramach przeciwwagi są także zabawne historie, które źródło mają w dzielącej dziewczęta różnicy wieku oraz niepojmowania (a właściwie rozumieniu „po swojemu”) przez młodszą zasad funkcjonowania relacji międzyludzkich.

Recenzując „piątkę”, pisałem (klik! klik!), że „Sisters to komiks prawie idealny. Oczywiście z drobnym, acz znaczącym zastrzeżeniem, że będzie oceniany przez docelową grupę czytelniczą”. Teraz przychodzi mi zweryfikować swoje poglądy… Nie zamierzam nikogo namawiać, aby przestał podsuwać cykl swoim milusińskim, bo nie tędy droga. Sam nie porzucam cyklu, gdyż – jak wspomniałem – lubię protagonistki, a lektura mnie bawi, ale do fabuły podchodzę z większym dystansem i, mimowolnie, wyłapuję epizody o wątpliwej jakości przekazu.

Christophe Cazenove & William Maury (sc.), William Maury (rys.), „Sisters #7: Spalone słońcem”, przeł. Maria Mosiewicz, Klub Świata Komiksu – album 1154, Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2017.

[scenariusz: 3, rysunki: 4+, kolory/cienie: 3+]

 {komiks można kupić tu: klik! klik!}

Recenzja napisana dla serwisu Aleja Komiksu, klikać :tu: tak! :tu:

Golden Dogs #2: Orwood

19/10/2017 § Dodaj komentarz


Złote Psy idą w rozsypkę

Złote Psy świetnie sobie radzą. Skoki stają się coraz bardziej zuchwałe i bezczelne. Fama, jaką zdobył sobie kwartet złodziei, dotarła z jednej strony do najbardziej mrocznych zaułków Londynu, a z drugiej na salony arystokracji. Bohaterowie pławią się w sukcesie i samouwielbieniu. Przychodzi moment na najważniejszy skok w karierze. Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Czy lojalność członków gangu względem siebie oraz oddanie sprawie są na tyle silne, że stawią czoła przeciwnościom?

Wydawać by się mogło, że skoro podtytuł „dwójki” brzmi Orwood, to fabuła skupiać się będzie na postaci przywódcy złodziejskiej szajki, który skrywa niejeden mroczny seret. Narratorką ponownie jest Fanny, która – jak pamiętamy z poprzedniej częścijest niezdrowo zafascynowana tytułowym mężczyzną i w końcu dopina swego, czyli regularnie uprawia z nim seks. Opowieść dziewczyny zawiera kilka faktów o kochanku, które udało jej się odkryć, ale głównie relacjonuje, jak doszło do rozpadu grupy i jakie były dalsze jej losy.

Stephen Desberg nie poradził sobie z rozplanowaniem fabuły w drugiej połowie bieżącej odsłony. „Mrocznemu” sekretowi Orwooda, który stanowił podwaliny postaci, pisarz poświęca za mało uwagi. Zresztą, gdy w końcu zostaje ujawniony, to okazuje się, że jest on nijaki. A od momentu ucieczki Fanny z Londynu historia staje się nudna i tendencyjna. Naiwność oraz głupota narratorki ogromnie irytują. Z biegiem akcji postać traci wszelkie psychologiczne uzasadnienie.

Na szczęście nie zawodzi oprawa graficzna. Griffo utrzymuje poziom znany z pierwszego albumu: wyraźny kontur, szeroka gama ludzkich typów zaludniających opowieść, realistyczne przedstawienie, które miejscami ociera się o cartoon i zajmująca scenografia kolejnych lokacji. Układ kadrów na planszy jest klasyczny, żadnych eksperymentów i zabaw z narracją wizualną. Podobnie rzecz ma się z perspektywą – używana jest głównie linearna.

Być może mylę się w swoich rozpoznaniach. Być może scenarzysta specjalnie w ten sposób poprowadził historię, aby podkreślić naiwność oraz prostolinijność narratorki. I w kolejnym albumie zafunduje niespodziewaną woltę. Oby tak właśnie było, czego życzę wszystkim czytelnikom i sobie.

Stéphen Desberg (sc.), Griffo {właśc. Werner Goelen} (rys.), „Golden Dogs #2: Orwood”, tłum. Andrzej Luniak, Scream Comics, Łódź 2017.

[scenariusz: 2, rysunki: 4-, kolory/cienie: 3+]

  {komiks można kupić tu: klik! klik!}

gildiaRecenzja napisana dla serwisu Gildia Komiksu, klikać :tu: tak! :tu:

Golden Dogs #1: Fanny

18/10/2017 § Dodaj komentarz


 Złote Psy z Londynu

Golden Dogs to francuska, czteroodcinkowa seria komiksowa, która wyszła spod ręki scenarzysty Stephena Desberga oraz rysownika Wernera Goelena, podpisującego się przydomkiem Griffo. Polskim edytorem jest oficyna Scream Comics, która w tym roku wypuściła na rynek już dwie części: Fanny oraz Orwood. Każdy z kolejnych tomów nosi podtytuł związany z imieniem lub pseudonimem głównych bohaterów opowieści. Kwartet składa się z dwóch kobiet i dwóch mężczyzn.

Akcja komiksu rozgrywa się w brudnych i ciemnych zaułkach XIX-wiecznego Londynu. Narratorką „jedynki” jest Fanny, która opowiada, jak doszło do utworzenia złodziejskiego gangu o nazwie Golden Dogs. Dzięki retrospekcji dowiadujemy się, że już od najmłodszych lat dziewczyna nie miała lekkiego życia. Wcześnie osierocona, uciekła z prowincji do wielkiego miasta – Londynu, gdzie podjęła się wykonywania „najstarszego zawodu świata”. Pracuje w podejrzanych spelunach i na ulicach, jednak ma dużo większe ambicje. Dlatego nie waha się, gdy charyzmatyczny, tajemniczy Orwood proponuje jej przyłączenie się do szajki złodziei.

Opowieść zamieszczona w albumie ma charakter typowej genezy. Zostają przedstawione występujące postaci oraz ukazane pewne więzy ich łączące. Do Złotych Psów, obok wspomnianej powyżej dwójki, należą: uwolniona z więzienia Lukrecja oraz aktor operowy Lario, który nadzwyczaj biegle posługuje się sztyletem. Scenarzysta każdemu z bohaterów poświęca kilka scen, ale zdradza niewiele informacji o ich przeszłości. Tymczasem wiemy, że wszyscy skrywają jakieś tajemnice.

Za oprawę graficzną odpowiada belgijski rysownik, którego prace w Polsce mieliśmy okazję oglądać seriach komiksowych Giacomo C. oraz Vlad. Artysta posługuje się wyrazistym konturem, jego kreska jest mocna i dobitna. Postaci ukazano realistycznie, chociaż miejscami, szczególnie w wypadku stróżów prawa, typów spod ciemnej gwiazdy czy bogaczy, możemy dostrzec karykaturalne zacięcie. Niemała część akcji rozgrywa się w domach publicznych oraz w sypialniach (komiks przeznaczony jest dla dorosłego czytelnika), dlatego widzimy roznegliżowane kobiety i sceny seksu. Trochę szwankuje mimika i dynamika postaci, za to całkiem nieźle wypada przedstawienie miasta.

Debiut serii wydaje się na tyle intrygujący, że warto zapoznać się z propozycją Desberga i Goelena. Zresztą pisarz zadbał o to, aby czytelnik sięgnął po kolejną odsłonę, gdyż włożył w usta narratorki wypowiedź: „Byliśmy nierozłączni, ponieważ zespoiły nas trudy życia. Było nas czworo. Ale był wśród nas zdrajca. I dlatego wszystko się skończyło”. Po lekturze tomu pierwszego ta kwestia wciąż pozostaje otwarta…

Stephen Desberg (sc.), Griffo {właśc. Werner Goelen} (rys.), „Golden Dogs #1: Fanny”, tłum. Andrzej Luniak, Scream Comics, Łódź 2017.

[scenariusz: 3+, rysunki: 4-, kolory/cienie: 3+]

  {komiks można kupić tu: klik! klik!}
gildiaRecenzja napisana dla serwisu Gildia Komiksu, klikać :tu: tak! :tu:

Where Am I?

You are currently browsing entries tagged with komiks francuski at Kopiec Kreta.