Deadpool #5: Wyzwanie Draculi

03/04/2017 § Dodaj komentarz


Deadpool, Blade & Wiedźmin

Po pierwszym tomie klasycznych komiksów z Deadpoolem (klik! klik!) nadszedł dla mnie czas na Wyzwanie Draculi. Przyznam się, że na ten album czekałem nawet, kiedy postać Wade’a Wilsona omijałem szerokim łukiem. Dlaczego? Klimatyczne opowieści grozy (klasyczne czy ujęte w parodystyczne ramy) uwielbiam. Dodatkowo darzę sporym sentymentem Blade’a, który w tym tomie zaliczył gościnne występy. Teraz, po lekturze, muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony. Dużo czarnego, dalekiego od politycznej poprawności Marvela, humoru, który dosłownie wylewa się z plansz razem z hektolitrami krwi, mnóstwo cameo znanych postaci, nie tylko z horrorów. Wreszcie Dracula, który wygląda jak nasz rodzimy Wiesiek, Wiedźmin znaczy. Czy można tego nie polubić?

Pewnie znajdą się i tacy, ale Wyzwanie Draculi to naprawdę znakomity komiks humorystyczny, żartujący właściwie z każdej konwencji w jakiej się porusza. Przebywający w Londynie Deadpool (akcja ocalenia dziewczyny wyszła całkiem nieźle, ale niewiasta zamiast oddać się naszemu bohaterowi wolała uciec z wrzaskiem na widok jego twarzy) zostaje zmolestowany przez… nie, nie, nie członka Wham… a właściwie to nie zmolestowany… Nawet nie zaatakowany. Ale przez wampira. Rusza więc za nim wykończyć go, w końcu dopada… Wprawdzie posłańca się nie zabija, skąd miał jednak wiedzieć, że krwiopijca chciał mu jedynie przekazać wiadomość? Tak czy inaczej Deadpool dociera do swojego nowego zleceniodawcy, którym jest nie kto inny, a sam Dracula. Czegóż ten legendarny wampir może od niego chcieć? Sprawa jest dość prosta: Dracula się żeni, a ślub ów zjednoczy świat potworów, zakończy trwający od wieków konflikt i takie tam bla, bla, bla. Nie każdy jednak chce pokoju, dlatego Dedpool musi dostarczyć wybrankę wampira całą i zdrową, aby ceremonia mogła się odbyć.

Co z tego wyniknie? Jeśli znacie przygody antybohatera w czerwonym kostiumie, na pewno już wiecie: dużo krwawej, ale zabawnej akcji, pełnej legendarnych stworów (minotaur na motorynce!), nieustających gagów i bohaterów, którzy są w pełni świadomi tego, że wcale nie istnieją naprawdę. No, może nie wszyscy z nich, ale ktoś musi się z tego schematu wyłamać, prawda? Całość została na dodatek przesycona filmowymi odwołaniami, które widoczne są na każdym kroku, weźmy choćby tytuły kolejnych rozdziałów (Amerykański najemnik w Londynie, Wilkołak z londyńskiego sąsiedztwa czy Deadpool i świątynia ogłady) albo otwierającą główną akcję albumu piosenkę utrzymaną w bondowskim klimacie („Z nim randka to pół kasa/Byś rzekł, że kawał to… jest asa”.). Całość czyta się znakomicie, co w dużej mierze zawdzięczamy współscenarzyście, Brianowi Posehnowi, który z zawodu jest komikiem. Fabuła to właściwie pretekst służący do przedstawiania kolejnych żartów i gagów, ale o dziwo pretekst naprawdę dobrze skonstruowany. Nie ma nudy, nie ma wrażenia silenia się i nie ma także żenady, chociaż humor mógł ją przecież zagwarantować.

Udane są ilustracje. Wprawdzie komiks powstał jako publikacja internetowa, wzbogacona o pewną interaktywność, której papierowa wersja posiadać nie będzie, ale w odróżnieniu od np. Spider-Mana, ilustracje nie są uproszczone ani nie sprawiają wrażenia robionych na szybko. Czasem bohaterowie są kopiowani do kolejnych kadrów, ale to już urok cyfrowego pierwowzoru. Najważniejsze, że nie ma tutaj wpadek, a całość prezentuje się przyjemnie dla oka.

Podsumowując – fani Deadpoola dostaną to, czego oczekują. Natomiast nowi czytelnicy, którzy chcieliby zacząć od tej opowieści, śmiało mogą to zrobić i dobrze się bawić, bo chociaż wydarzenie w niej przedstawione mają wpływ na kolejne zeszyty serii, Wyzwanie Draculi bardzo dobrze sprawdza się jako samodzielny album.

Gerry Duggan & Brian Posehn (sc.), Reilly Brown & Khary Randolph & Scott Koblish (rys.), „Deadpool #5: Wyzwanie Draculi”, tłum. Oskar Rogowski, Klub Świata Komiksu – album 1093, Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2017.

[autor: Michał Lipka]

{komiks można kupić tu: klik! klik!}

Trupie gadki. Sezon 1

04/09/2016 § 1 komentarz


Pogadaj se z umarlakiem

trupiegadkiOdkąd Planeta Komiksów zapowiedziała komiks pełen niesmacznych żartów, zleżałych dowcipów i śmiertelnie suchych żartów wprost umierałem z ciekawości, by zatonąć w lekturze. Komiks kupił mnie kreską, tematem, nazwą i klimatem samej okładki. A co było dalej?

Dalej było pierwsze rozczarowanie, ponieważ tym, co z miejsca rzuca się w oczy jest niewielki format. Zupełnie nieadekwatny do komiksu o tak dużym natężeniu tekstu i gęsto uciśniętych kadrach, aż prosi się o europejski format, może nawet dodatkowo powiększony, tymczasem zostajemy przy wielkości amerykańskiej zeszytówki. Zakładam, że decyzja podyktowana była konsekwencją względem pozostałych tytułów wydawnictwa. Niestety, ze szkodą dla pozycji.

Na szczęście na tym kończy się lista minusów! Kreska dotrzymuje Trupie gadkiobietnicy płynącej z okładki, jest lekka, klarowna, przystępna i celnie parodiuje wizerunki znanych postaci. Również kolorystyka nie zawodzi trzymając się blisko fioletowego cmentarza. Cóż mogę powiedzieć? Bardzo lubię fioletowe cmentarze.

Od dawna, przy każdej możliwej okazji zacietrzewiam się w twierdzeniu, że historia jest źle nauczana. Po pierwsze, uczymy się o mniej istotnych, odleglejszych czasach często pomijając nowożytną historię, z której płyną bardziej aktualne nauki. Po drugie, wkuwamy daty i suche fakty. Zgłębiamy syntetyczne, pozbawione ludzkich aspektów, sterylne streszczenia zdarzeń. Łatwo zapomnieć, że historia jest w istocie… zbiorem wielu ciekawych historii. O czym z pasją przypominają Trupie gadki.

bezuzyteczne fakty

Adam Murphy nie pozwala odejść wielkim umysłom i po kolei przywołuje z zaświatów najwybitniejsze z nich. Nie ogranicza się przy tym do jednej dziedziny wiedzy, więc niemal każdy, kto ma jakieś zainteresowania znajdzie swoich faworytów. Fizycy przybiją piątkę z Teslą i Einsteinem, rysownicy chętnie zobaczą Hokusaia i da Vinci, fani literatury poczytają o Dikensie, Shelley czy Austin.

Kilka ciepłych słów wypada skierować w stronę tłumacza. Liczba słownych Trupie gadki planszagierek nie raz musiała go przyprawić o solidny ból głowy. Z próby oddania ich po polsku wyszedł zwycięsko, nie czuje się sztuczności w lingwistycznych gagach. A wierzcie mi, że niejeden wolałby umrzeć, niż się z nimi mierzyć.

Całość, do złudzenia przypomina konwencję serii Strrraszna historia, której tomikami zaczytywałem się w dzieciństwie. mnóstwo tu suchych żartów, a przy kilku dość głośno parsknąłem. Trupie gadki przybliżają nam życiorysy historycznych postaci w formie zbioru anegdot. Autor zręcznie wykorzystał nie tylko ciekawsze elementy życiorysów swoich bohaterów, lecz także znane przymioty charakteru, dzięki czemu postaci ożywają znacznie bardziej, niż można wnioskować po trupioszarym odcieniu ich skóry. Wszystko to składa się na pigułkę wiedzy, która w najgorszym przypadku pozostanie źródłem knajpianych ciekawostek, a w najlepszym nakłoni nas do poszerzania wiedzy.

Trupie gadki to jeden z komiksów, który w pełni wykorzystuje edukacyjny potencjał medium. /uczy, bawi, wychowuje, a co najważniejsze nie pozwala umrzeć z nudów! Polecam.

Adam Murphy (sc. & rys.), „Trupie gadki. Sezon 1”, tłum. Paweł Brzosko, Planeta Komiksów, Warszawa 2016.

[autor: Józek Śliwiński] Corpse-Talk

sklep{komiks można kupić tu: klik! klik!}

Zapisz

Zapisz

Zapisz

R.I.P. Best of 1985-2004

23/06/2015 § 1 komentarz


Czarno widzę, panie Ott

RIPThomas Ott należy do grupy artystów komiksowych, których w Polsce nie trzeba specjalnie przedstawiać. A to za oficyny Kultury Gniewu, która dba, aby jego albumy ukazywały się w naszym kraju dość regularnie. Na przestrzeni niespełna dziesięciu lat mieliśmy okazję zapoznać się z pięcioma pozycjami. Większość z nich to już białe kruki, dostępne jedynie na wtórnym rynku, za niemałe pieniądze. Dlatego tym bardziej należy się spieszyć i korzystać z faktu, że R.I.P dopiero co się ukazał i bez problemu można go kupić. Jestem przekonany, że zniknie z półek księgarskich równie szybko, co poprzednie komiksy. A nie wypada nie znać dokonań szwajcarskiego (multi)twórcy.

Określenie „biały kruk”, użyte przeze mnie w poprzednim akapicie, Ku Klux Klanze względu na używaną technikę i eksplorowaną tematykę przez Otta, jest niczym strzał kulą w płot. Nie mógłbym użyć mniej trafnego epitetu. Niewielu jest artystów używających scratchboardingu, a Ott jest mistrzem nad mitrze. Na kartonie, grubo pokrytym tuszem, małym nożykiem wydrapuje białe linie, które – w magiczny sposób – układają się w elementy scenografii i rysy postaci.

Wielokrotnie oglądałem jego prace i za każdym razem nie mogę się nadziwić efektom końcowym. Jak mu się udaje uzyskać głębię przestrzeni? Jak mu się udaje ożywiać swoich bohaterów, nadawać im, wyciągnąć z cienia aż tak wyraziste rysy twarzy i zbudować całą mimikę. To z jaką lekkością buduje przestrzeń, w jaki sposób szafuje perspektywą oraz kątem ujęcia „kamery” zakrawa o mistrzostwo świata – na przestrzeni jednej planszy każdy z paneli to efektowny (i efekciarski ale w pozytywnym rozumieniu tego słowa) popis. Zadziwia mnie, wręcz powala, precyzja każdego szczegółu (Proszę spojrzeć na ostatni kadr na stronie 129 – szafka w łazience, a na niej dwie szczoteczki do zębów w szklance, jakieś pudełka i flakony oraz elektryczna golarka podłączona do prądu, spiralny kabel!).

W tomie R.I.P. Best of 1985-2004 znalazły się opowieści za zbiorów Tales of Error, Greetings from Hellville ottoraz Dead End, a także historie z różnych antologii i magazynów. Łącznie jest ich dokładnie dwadzieścia, część z nich była prezentowana wcześniej w wydanym w roku 2006 albumie Exit. Z wyjątkiem jednej historii wszystkie powstały do autorskich scenariuszy, natomiast za skrypt Narzeczonej królików odpowiada David B.

Nie dziwię się, że w kończących album wypisie autorskich inspiracji, które liczą sobie dwie strony, nazwisko Edwarda Goreya pojawia się na samym początku. Siła komiksowych opowieści, wymyślonych przez Thomasa Otta, skupia się głównie na purnonsensowej poincie, która podkreśla makabryczny i czarny humor autora. Niektóre z konkluzji dotykających ludzkiej głupoty przywodzą mi na myśl „żarty” Janka Kozy. Jednak Ott to klasa sama w sobie. Koniecznie należy znać.

Thomas Ott (scenariusz & rysunki), „R.I.P. Best of 1985-2004”, Kultura Gniewu, Warszawa 2015.

[scenariusz: 4+, rysunki: 5, kolory/cienie: 5+]

sklep{komiks można kupić tu: klik! klik!}bax bunny

Albert i Alina

21/05/2014 § 1 komentarz


delisleAlbert i Alina to komiks, który wbrew sugestii zawartej w tytule, nie opowiada miłosnej historii przystojnego Alberta i eterycznej Aliny, chociaż ich emocjonalne problemy i życiowe problemy zostały w albumie przedstawione. Zresztą nie tylko ich, ale i wielu innych mężczyzn i kobiet.
Omawiana edycja, przygotowana przez kulturę gniewu, to jedna książka. Jednakże oryginalnie we Francji ukazały się dwa albumy. Pierwszy – Aline et les autres – w 1999 roku, a drugi – Albert et les autres – dwa lata później. Dla polskiego wydawcy Guy Delisle zbudował książkę w następujący sposób: 26 par imion męskich i damskich ilustrujących każdą literę alfabetu od A do Ż, czyli od, wspomnianego powyżej, Alberta aż do Żanety. Swoista „księga imion” składa się łącznie z 52 historyjek obrazkowych, opowiedzianych bez pomocy słów na 2-3 planszach (choć są i dłuższe). Wszystkie panele wyglądają tak samo, każdy zawiera 15 niewielkich kadrów (4 cm na 4,5 cm), ułożonych równo po 3 klatki w każdym z 5 wierszy. Widać wyraźnie, że rysując autor korzystał ze swego wieloletniego doświadczenia jako animator. (Zresztą polecam także odwiedzić stronę Delisle, aby pooglądać niektóre historyjki kadr po kadrze; choćby tu: klik! klik!)
AlbertAlinaPrawie wszystkie, jeśli nie wszystkie, opowieści zawarte w książce, kręcą się wokół skomplikowanych relacji damsko-męskich. Delisle groteskowo wyolbrzymienia jakiś problem lub zdarzenie, ukazując je w krzywym zwierciadle, a mimo to są one prawdopodobne. Wiele z nich zaczyna się lub kończy w łóżku, część opowiada o zasadach uwodzenia, o nudzie wspólnego, długoletniego życia razem, inne poruszają ważki temat budowania przywiązania aż do „grobowej deski” (traktowanej częstokroć dosłownie). Całość podano z wyraźną szczyptą dystansu i nutką pure nonsensu.
Należy zaznaczyć, że historie snute przez kanadyjskiego rysownika kapitalnie wymykają się logice zdarzeń. guyCzytelnik traktuje je z przymrużeniem oka. Śmieje się. Czasem w głos, a czasem jedynie złośliwie uśmiecha pod nosem. Dzieje się tak, ponieważ autor porusza niewygodne prawdy dotyczące nas wszystkich: od modelki i przystojniaka do wszelkiej maści paszczurów i przeciętniaków.
Stawiam Alberta i Alinę obok komiksów Nicolasa Mahlera, Jeroena Funke i Lewisa Trondheima. Wiem, często będę do niego zaglądał.

Guy Delisle (scen. & rys.), „Albert i Alina”, kultura gniewu, Warszawa 2014.

[scenariusz: 5-, rysunki: 4, kolory/cienie: 3+]


picturebook{komiks można kupić tu: klik! klik!}

wpRecenzja napisana dla serwisu komiks.wp.pl, aby ją przeczytać, wystarczy kliknąć :tu: tak! :tu:

Chrupek i Miętus – dzikie zwierzęta

11/06/2013 § 1 komentarz


Delphine BournayKsiążka Chrupek i Miętus – dzikie zwierzęta zawiera trzy opowiadania, w których mamy okazję poznać tytułowych bohaterów i przekonać się, że Miętus i Chrupek nie są miłymi, małymi zwierzątkami-przytulankami, a wręcz przeciwnie, co sugeruje sam podtytuł. Zresztą ilustracja na okładce zapowiada (ostrzega?), że nie będziemy mieli do czynienia z cukierkowymi postaciami: zielona żaba trzyma w prawej ręce nóż, a żółty zając zaciska pętlę. Dodatkowo oboje złowrogo i cwaniacko „suszą zęby”.
W pierwszym opowiadaniu Miętus próbuje odnaleźć las, w którym mieszka razem z Chrupkiem i przyjaciółmi na mapie świata: „Już trzy dni nas szukam. Przeczytałem wszystkie napisy małymi literkami – i nic”. Skoro nie można znaleźć na mapie ich lasu, to rezolutny Chrupek proponuje, aby go wyniuchać. Nagle zjawia się nieproszony gość, Dzik, który przyłącza się do poszukiwań. Niucha, niucha i niespodziewanie zasypia. Zbudzony coś przeżuwa, okazuje się, że kawałek mapy. Miętus nie wytrzymuje nerwowo, chwyta za nóż, aby wypatroszyć Dzika i odszukać zaginiony kawałek mapy. Chcę wyraźnie podkreślić, że Zielona Żabka ma wyraźne problemy z panowaniem nad emocjami. Na szczęście dla Dzika Chrupek ma w zanadrzu masę logicznych argumentów, które pomagają przyjacielowi odzyskać panowanie nad sobą. Dodatkowo niedoszła ofiara wpada na genialny pomysł ocalenia swojej skóry.
chrupekW następnym opowiadaniu przy okazji „spisu powszechnego” w Lesie poznajemy dalsze cechy charakteru Miętusa, który okazuje się być despotą, chcącym mieć wszystko pod kontrolą.
W ostatnim, tytułowym, opowiadaniu autorka także skupia uwagę czytelnika na Miętusie, który ma ochotę przygotować na obiad kurczaka w pysznym sosie. Jednakże biorąc pod uwagę, że w lesie nie ma kurczaków decyduje się wymienić główny składnik na innego ptaka – na srokę. Ta historia jest najbardziej przerażająca i mrożąca krew w żyłach w całym zbiorze. Niby Chrupek i Miętus to książka przeznaczona dla dzieci, ale w pierwszym odruchu można mieć duże wątpliwości, w końcu ma dojść do morderstwa, a nawet aktu kanibalizmu. Ostatecznie wszystko się dobrze, a nawet bardzo dobrze, kończy. Jak? Oj, tego nie będę zdradzał.
Miętus to szelma. Chrupek ma dobre serce i tylko czasami bywa naiwny. Obaj się, mimo tak różnych charakterów, świetnie dogadują. Są prawdziwymi przyjaciółmi.
Koncepcja graficzna książki jest w wielu miejscach zbieżna z medium komiksowym. Autorka nie stosuje ani ramek, ani dymków, ale gdyby ktoś chciał, to mógłby je sobie dorysować. Przeważnie na stronie mamy trzy segmenty, które są wyraźnie od siebie oddzielone, niczym kadry. dzikCo prawda nie ma dymków „przypiętych” do postaci, ale każdy z bohaterów ma swój kolor czcionki. Ten prosty chwyt powoduje, że czytając nie mamy wątpliwości kto teraz mówi. A jeśli są kwestie wypowiadane przez więcej niż jednego bohatera, to wówczas każda litera jest napisana innym kolorem. Nie ma narratora, choć jeszcze w pierwszej książce serii (czyli w Chrupek i Miętus – wrażliwcy) był. Akcja toczy się wartko, gdyż zbudowana jest z samych dialogów i innych wypowiadanych przez bohaterów kwestii.
Dla mnie książka Dlephine Bournay jest fenomenalną publikacją. Bardzo dobrze się bawiłem, czytając opowiadania pomieszczone w tym zbiorze. Mnie one śmieszą i uważam, że obie postaci kryją w sobie głębokie pokłady prawdy o ludzkim charakterze i jego ciemnej stronie. Chociaż spotkałem się z opinią całkowicie odmienną: „Po pierwszym opowiadaniu zapadła znacząca cisza. Po drugim niektórzy zdecydowali się na niezbyt pochlebne oceny, po trzecim ja byłam już całkiem zażenowana i czym prędzej chciałam zakończyć spotkanie z apodyktyczną żabą i głupiutkim królikiem. (…)Kluczowym błędem tej książki nie jest bowiem dosadny charakter niektórych wątków, ale całkowity brak humoru”. Tak, nie wszystkich śmieszą komiksy Janka Kozy czy Latający Cyrk Monty Pythona.

Delphine Bournay (teks & ilustracje), „Chrupek i Miętus – dzikie zwierzęta”, tłum. Jadwiga Jędryas, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2013.


[tekst: 5+, rysunki: 5, kolory: 4+]

{książkę można kupić :tu: lub :tu:}

mietus

Osobliwy gość i inne utwory

09/03/2012 § 3 Komentarze


Na pierwszy rzut oka – książka dla dzieci. Na drugi – makabreska, która rozbawi i małych, i dużych. Gatunek? Trudno powiedzieć. Opowieści rysunkowe, historie ilustrowane, komiksy, króciutkie nowelki graficzne? Wszystkie te określenia pasują do twórczości Edwarda Goreya, której przedsmak znajdziemy w Osobliwym gościu i innych utworach.

Osobliwy gość – to sformułowanie świetnie opisuje Edwarda Goreya. Spójrzmy na zdjęcie: teatralnie przestylizowany mężczyzna o uważnym, choć trochę ospałym spojrzeniu, w długim płaszczu i z sygnetami na palcach rąk.

Arystokratycznymi pozami kamuflował się też, gdy umieszczał siebie na rysunkach. Tu dodatkowymi rekwizytami, oprócz znoszonego futra, był często, choć nie zawsze, długi szalik i staromodna mufka.

Był amerykańskim ilustratorem żyjącym całkiem współcześnie (1925-2000), lecz każdy, kto zetknie się po raz pierwszy z jego rysunkami, pomyśli, że pochodził z XIX-wiecznej Anglii: taki wniosek sugerują dobierane przez niego plenery (zasępione krajobrazy i architektura) i stroje postaci, które zamieszkują te jakby wiecznie zamglone strony. Edward Gorey fascynował się Wielką Brytanią, ale wiedzę o niej czerpał głównie z książek i wyobraźni, gdyż nigdy w niej nie był. Tylko raz w życiu wybrał się w podróż – do Szkocji, aby spotkać potwora z Loch Ness. Gdy nie udało mu się go zobaczyć, zniechęcił się całkowicie do podróżowania. Pewnie i to doświadczenie przyczyniło się do jego zawodu światem i ludźmi. Samotnik, ekscentryczny kolekcjoner przedziwnych przedmiotów (m.in. kamieni w kształcie ropuch), izolujący się w swoim domu nazywanym Elephant House, gardził ludzkością i uważał, że jesteśmy wszyscy okropnie nudni.

„Życie jest zarazem niebezpieczne i nudne. W każdej chwili może się pod nami załamać podłoga. Rzecz jasna, prawie nigdy tak się nie dzieje – i przez to życie jest takie nudne”, mawiał.

Zasadą jego utworów jest to, że ta podłoga zapada się – i to nad wyraz często.

Surrealista, purnonsensista, makabrysta – choć tego ostatniego określenia nie znosił, wszystkie przylgnęły do niego. Nic dziwnego, skoro z upodobaniem zabijał dzieci. Może niedosłownie, cóż by to była za zabawa dla kogoś tak wyrafinowanego jak Gorey, ale przez feralne zdarzenia, które rysował  im jako linię przeznaczenia. Dość dodać, że jego najbardziej znanym utworem jest Cmentarzyk (The Gashlycrumb Tinies), gdzie w alfabetonach dzieci padają ofiarami morderczych przypadków.

Pojawiają się również historia skarpetki, która chciała czegoś więcej od życia i ostatecznie została szmatą (Porzucona skarpetka), opowiadanie o wzruszającym związku człowieka z ptakiem (Ptaszysko) czy wreszcie historia tytułowa, Osobliwy gość, o uroczym stworzeniu w szaliku i trampkach, które pewnego razu zjawia się w podmiejskim wielkim domu i zamieszkuje w nim, dokuczając na różne sposoby jego właścicielom.

Dekadencka atmosfera, pechowość na każdym kroku i przestylizowane wnętrza rysowane precyzyjną kreską tworzą scenerię jedyną w swoim rodzaju. Goreyoza – tak nazwał tę twórczość Michał Rusinek, tłumacz książki, w swoim tekście opublikowanym w Książki. Magazyn do czytania.

Smutne? Bynajmniej. Raczej gorzko-wesołe. Znajdą tu coś dla siebie miłośnicy Rolanda Topora i jego Księżniczki Anginy i ci, którzy lubią wszelkie złośliwe nonsensy.

Na koniec jeszcze słowa Stanisława Barańczaka, jak przypiął, jak przyłatał: „Nonsensista to śmieszniejszy poeta metafizyczny”. Coś w tym jest.

Edward Gorey (tekst i rysunki), „Osobliwy gość i inne utwory”, tłum. Michał Rusinek, Wydawnictwo Znak emotikon, Kraków 2011.

Książkę można kupić :tu:

A po kliknięciu w poniższą okładkę można obejrzeć część plansz z książki w powiększeniu:

[klik! klik!

Where Am I?

You are currently browsing entries tagged with czarny humor at Kopiec Kreta.