Jeszcze jakiś czas będę się pojawiał na rynku – wywiad z Tadeuszem Baranowskim

18/04/2016 § 1 komentarz


Jeszcze jakiś czas będę się pojawiał na rynku… – z Tadeuszem  Baranowskim dla „Kultowych komiksów z czasów PRL-u” rozmawia Daniel Koziarski

Zacznę przewrotnie. W rozmowie z Bartoszem Kurcem opublikowanej w „Trzask prask” w 2004 wyczułem nutkę żalu, że Pana, człowieka niezależnego (i dodajmy – artystycznie wielowymiarowego), określono mianem „autora kultowych komiksów z PRL-u”. Kilkanaście lat później jako fanpage „Kultowe komiksy z czasów PRL-u”, wychodzimy z inicjatywą rozmowy. Pan pożegnał komiks (oczywiście mamy nadzieję, że zmieni Pan zdanie), stworzył własną technikę malarstwa abstrakcyjnego i obecnie skupia się na związanych z nią pracach a my tu znowu będziemy o komiksach z poprzedniej epoki…

tadeusz baranowskiTadeusz Baranowski: Pomimo wielokrotnie ponawianych prób odseparowania się od pewnego etapu mojego życia związanego z rysowaniem komiksów, temat ten nadal powraca i muszę się z tym pogodzić. Były co prawda takie lata, gdy zaprzestałem ich rysowania, nie było już wznowień, zainteresowanie nimi stało się nikłe i powoli o nich zapominano. A ponieważ nigdy nie dbałem o popularność, miałem bardzo krytyczny stosunek do swojej pracy i wydawcy nie wykazywali nimi zainteresowania, więc taki stan rzeczy był oczywisty. Prawdą jest też, że nie wierzyłem w powrót moich komiksów na rynek i gdy kilka lat temu, niewielki wydawca, nomen omen – ONGRYS, zaproponował mi wznowienie WODY SODOWEJ (też z niewielką wiarą na sukces), zgodziłem się i też bez przekonania. Nie wierzyłem w powrót zainteresowania tymi – ponad 30 lat temu tworzonymi – historyjkami. Jednak ten wznowiony album się sprzedał, wznowiono go ponownie, nadal się sprzedaje. Za nim „poszły” kolejne albumy i tak na niechcący zaistniałem na nowo na rynku. Wiem, że młodsze pokolenie czytelników komiksów interesuje się obecnie nowościami, jest ogromny wybór, ale jest nadal grupa moich fanów i przyjaciół, którzy do moich komiksów wracają. I nabywają je dla swoich dzieci.

Co Bąbelek, Kudłaczek, profesor Nerwosolek i Entomologia (bo co robi mały wódz Wielki Niepokój się domyślamy) porabiają na komiksowej emeryturze? Nie korci Pana czasem, żeby wymyślać i rysować nowe historie z ich udziałem?

T.B.: Prawda jest prozaiczna. Kończy mi się powoli „zapasik”, dla mnie przeznaczony. DiplodokA przez te wszystkie lata rysowania komiksów, planowałem powrót do zarzuconego przed laty malarstwa. Gdybym może miał jeszcze teraz tego czasu więcej, to kto wie. Oceniłem realistycznie sytuację i dokonałem wyboru. Mówię o malarstwie. Wkładam teraz wiele sił w jego realizację, nie kalkulując korzyści z podjęcia takiej decyzji. Tak samo jak kiedyś, rysując komiksy. Powrót do malarstwa, jest ostatnim moim celem życiowym.

Przygoda Lutka – historia krótka z tekstem Brzechwy i Pana rysunkami – znakomita rzecz, niewznawiana od zarania dziejów. Jest jakaś szansa na nową edycję?
T.B.: Z pewnością nie. Wydawnictwo, które na fali wydawanych wtedy moich komiksów wpadło na taki pomysł, dawno nie istnieje. Wierszyk Jana Brzechwy, napisany prawdopodobnie na zamówienie o przepisach ruchu drogowego, nie wzbudzał wtedy niczyjego zainteresowania i córka poety nie traktując go prawdopodobnie jako wartościowego, wyraziła zgodę na taką jego publikację. Dzisiaj panują już zupełnie inne zwyczaje. Nie wiadomo, kto tym zarządza, rysuneczki nie wróciły do mnie od wydawcy. Pozostanie więc taka unikatowa ciekawostka. Miałem kiedyś w domu kilkadziesiąt egzemplarzy tej broszurki. Wszystkie rozdałem na spotkaniach autorskich.

Uchyli Pan rąbka tajemnicy, co do kolejnych planów wznowieniowych? Przy okazji, czy ma Pan poczucie, że na przestrzeni ostatnich lat zmieniło się podejście wydawców do klasycznych polskich komiksów i ich autorów?

T.B.: Co do wznowień, to prawdę mówiąc, w ubiegłych latach, tylko od wydawnictwa Antresolka profesorka NerwosolkaPrószyński padła dość niemrawa propozycja wznawiania moich komiksów, ale nieszczególne to były starania i projekt upadł. Dopiero współpraca z wydawnictwem ONGRYS jakoś ukonkretyzowała powrót do wznowień. Wydawca Leszek Kaczanowski zabrał się profesjonalnie do tego zadania. I to on właśnie planuje wydania kolejnych albumów. Być może tym następnym będą PORADY PRAKTYCZNEGO PANA. Być może w płóciennym wydaniu – zawierające wszystkie dotychczas narysowane epizody. I być może w płóciennym wydaniu, z oryginalnymi, osobno wykonanymi przeze mnie rysunkami. Również KULTURA GNIEWU chce wydać w tym roku, w jednym tomie, wszystkie narysowane dotychczas perypetie wampirów. (O ZMROKU i BEZDOMNE WAMPIRY). Tak więc jeszcze jakiś czas będę się pojawiał na rynku. Mały wydawca ma małe możliwości promowania mnie i tych wydań. A ponieważ nie byłem w kręgu zainteresowań większych wydawców, pozostaję nadal autorem niszowym.

Skąd wzięło się takie natężenie genialnego, absurdalnego humoru w komiksach Mistrza ? I czy to nie jest właśnie recepta na długowieczność i ciągłą aktualność komiksów?
T.B.: Nie wiem jak to jest z tym „genialnym” poczuciem humoru, ale wydaję mi się, że trzeba mieć dystans do siebie i do tego, co się robi. Poza tym zawsze robiłem to, co chciałem, nie pozwalałem na „wcinanie” się w moje scenariusze osobom trzecim, dzięki czemu pisałem na własną odpowiedzialność.

Co było inspiracją do stworzenia historii o ciotce Fru-Bęc? Czym się Pan inspirował wymyślając historię o Kwiecie Zła?

T.B.: Chodziło mi o prosty, łatwo zrozumiały komiks dla małych dzieci. skad sie bierzeBajeczkę komiksową bez tzw. podtekstów, do obejrzenia obrazków i ze zrozumiałą fabułą. Co być może nie zadowoliło wszystkich fanów moich komiksów. Ale były osoby, które ten pomysł przyjęły pozytywnie. Myślałem nawet o tym, że może na kanwie takiej historyjki mogłaby powstać jakaś animacja w formie dobranocek. Narysowałem więc drugą część przygód Fruwaczków i Kwiatu Zła, w albumie: TO DOPRAWDY KIEPSKA SPRAWA, KIEDY BESTIA SIĘ POJAWIA. Wtedy nadeszły czasy „transformacji” ustrojowej, wydawcy mając dostęp do niezliczonej ilości tanich komiksów z Europy, zafascynowani tymi nowymi możliwościami, przestali się interesować produkcją krajową. A incydentalne wznowienia były wydawane w pośpiechu, niechlujnie i byle jak. Na przykład zdarzyło mi się wydanie mojego albumu, bez mojego nazwiska na okładce i stronie tytułowej. Na początku lat 90-tych, pewien rodak mieszkający w Anglii, przedstawiający się jako tamtejszy wydawca, będąc u mnie w gościnie, ukradł mi cały komplet oryginalnych plansz CIOTKI FRU-BĘC, a ja zniechęcony postanowiłem wtedy, że komiksów już rysować nie będę. Zostały mi jednak negatywy ukradzionych plansz i jest obecnie podjęta próba zrekonstruowania tego albumu przez ONGRYSA. Być może całość w jednym tomie.

Jak wiadomo, trwają prace nad filmem Wojciecha Wawszczyka Podróż smokiem Diplodokiem, który bazuje na Pańskich komiksach i ich bohaterach. Ale pojawiają się sygnały, że format filmowy wymusi całkowitą albo częściową rezygnację z zabaw słowem, wszystkich tych absurdów i dwuznaczności, które w dużej mierze stanowią o sile Pańskich komiksów. Zapewne widział Pan scenariusz. Czy podziela Pan obawy części fanów, że przy takim założeniu widzowie sporo stracą?
T.B.: Pewnie tak, ale muszę się pogodzić z faktem, że specyficzny język moich historyjek, stał się w wielu przypadkach zaporą nie do przebicia. Jest oczywiste, że wszystko da się przetłumaczyć (przykład Monty Python), ale mam wrażenie, że żaden markowy, profesjonalny tłumacz nie jest zainteresowany tłumaczeniem komiksu, jako czegoś gorszego i wstydliwego. To przekonanie jest nadal aktualne w świadomości społeczeństwa i ja sam się spotykałem z odmową ze strony tłumaczy, do których się z takim pytaniem zwracałem („…ja proszę pana komiksów nie czytam…”). A jak dobry tłumacz ma do wyboru poezję np. Wisławy Szymborskiej czy NA CO DYBIE W WIELORYBIE…, to właściwie koniec dyskusji. Mam się ostatecznie włączyć do dyskusji scenariuszowych przy w/w filmie, ale problem pozostaje.

Skoro już jesteśmy przy filmach. W latach 80. w Wytwórni Filmów Animowanych w Bielsku-Białej powstały dwie animacje z Nerwosolkiem. Jak doszło do powstania tych filmików i dlaczego ostatecznie projekt nie ujrzał światła dziennego?

orient menT.B.: Powstałe w Bielsku Białej filmiki, miały zapoczątkować serię dobranocek z moimi bohaterami. Cały ciężar przedsięwzięcia wziął na siebie wtedy młody reżyser, pan Włodzimierz Palusiński. To on sam narysował i zrealizował dwa 25-minutowe filmy pilotażowe o Nerwosolku. Jednak wytwórnia zażądała wtedy ode mnie całkowitych praw autorskich do postaci (znana afera z Bolkiem i Lolkiem i ich twórcami). Na co ja się nie zgodziłem. Wytwórnia więc pocięła dwa filmiki i zrobiła jeden. Co się oczywiście nie sprawdziło, powstał przypadkowy produkt i na tym się kontakt skończył. Potem wytwórnię nabył producent z zachodniej Europy i wytwórnia zajęła się przede wszystkim produkcją reklam.

Czuje się Pan człowiekiem twórczo spełnionym? Czy ma Pan poczucie, że na różnych etapach swojej twórczej działalności podejmował Pan właściwe decyzje, a może jest coś, czego Pan żałuje albo rozpatruje w kategoriach straconej szansy?
T.B.: Myślę, że żaden twórca (jaki by tam on nie był), nigdy nie będzie się czuł twórczo spełnionym. Gdyż zawsze pozostaje coś, co jest jeszcze do zrobienia lub coś, czego się nie zdążyło, bądź zaniedbało zrobić. Praca była dla mnie zawsze rzeczą najważniejszą, ale chyba nie zawsze starczyło mi determinacji by wszystko doprowadzić do końca. Nagle się zorientowałem, że zostało jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, a czasu niewiele. Mam bezustanne wrażenie, że niczego nadzwyczajnego w swoim życiu nie osiągnąłem. Jak wielu ludzi, popełniałem w życiu błędy i tego nie da się „odkręcić”. Staram się więc teraz nie marnować pozostałego mi czasu i dlatego chcę go wykorzystać na rzeczy dla mnie obecnie najważniejsze. Żałuję, że nie podjąłem wcześniejszej decyzji o powrocie do malarstwa.

tadeusz baranowski

Z Tadeuszem Baranowskim dla „Kultowych komiksów z czasów PRL-u” rozmawiał Daniel Koziarski. Bezpośredni link do wywiadu tu: klik! klik!
Zdjęcie Tadeusza Baranowskiego pochodzi z jego strony na fb: klik! klik!
Komiksy Tadeusza Baranowskiego można kupić: Antresolka profesorka Nerwosolka: klik! klik! Skąd się bierze woda sodowa: klik! klik! Podróż smokiem Diplodokiem: klik! klik! Orient Men – Śmieszy, tumani, przestrasza: klik! klik!

[Dziękuję panu Tadeuszowi Baranowskiemu i „Kultowym komiksom z czasów PRL-u” za możliwość udostępnienia wywiadu na blogu.]

Binio Bill rysowany przeze mnie… – rozmowa z Jarosławem Wojtasińskim

16/02/2016 § Dodaj komentarz


Binio Bill rysowany przeze mnie jest nadal Binio Billem Jerzego Wróblewskiego – rozmowa z Jarosławem Wojtasińskim

Binio BillSkąd się wziął pomysł na kontynuację Binio Billa?
Jarosław Wojtasiński: Postać, którą stworzył Jerzy Wróblewski, to jedna z moich ulubionych w polskim komiksie. Sama seria zawsze do mnie trafiała swoją stylistyką i poczuciem humoru. „Świat Młodych” kupowałem właściwie tylko dla komiksu o Binio Billu. Podobnie jak Jerzy Wróblewski, lubię dobry western, dlatego czuję tematykę Dzikiego Zachodu. Pomysł, aby kontynuować przygody Binio Billa zrodził się kilka lat temu – pytanie tylko było, gdzie mógłbym go zrealizować.

Jakie są dalsze plany tej kontynuacji? Czy pracuje Pan obecnie nad kolejnymi krótkimi historiami, a może nad większą całością? Czy Pana kontynuacja nawiązuje jakoś do niezrealizowanych pomysłów Jerzego Wróblewskiego, jeśli wiedza o takowych istnieje?
JW: Oczywiście pracuję nad kolejnymi planszami z Binio Billem w roli głównej, będą prezentowane w 12. numerze „Aktu”. Krótka forma wymaga od rysownika i scenarzysty (dwa w jednym w moim przypadku) dobrej, krótkiej i z humorem, zamkniętej historii. Mam doświadczenie w tym temacie, od lat zajmuję się rysunkiem satyrycznym (rysunki podpisuję jako JARO). Tam to jest po prostu niezbędne.
Moja kontynuacja opiera się na własnych pomysłach. Nie ukrywam, że byłoby to ciekawe – mieć dostęp i pracować na scenariuszu Mistrza – Jerzego Wróblewskiego.

W sieci można zaobserwować bardzo pozytywną reakcję na pomysł kontynuacji Binio Billa. Czy jednak nie boi się Pan zarzutu, że bohater powinien być związany integralnie z osobą jego twórcy?
JW: Cieszy mnie fakt dobrego przyjęcia kontynuacji przygód Binio Billa. Można powiedzieć, że otrzymałem zielone światło od dzieci Jerzego Wróblewskiego – pani Magdy i pana Bartka, pomógł mi w tym Maciej Jasiński. Przedstawił moje rysunki pani Magdzie – kiedy je zobaczyła, była przekonana, że to zaginione rysunki Jerzego Wróblewskiego. Chciałem to zrobić od dawna. Ożywić postać Binio Billa. Tak naprawdę mam pomysł na … i tu niespodzianka, na album Binio Bill i ¡Viva México!. Do tej pory rysuję Binio Billa bez czerpania korzyści finansowych, po prostu mam misję.

Jarosław Wojtasiński, Binio Bill, plansza 1, {w:} Akt, nr 11/2015.

Jarosław Wojtasiński, Binio Bill, {w:} Akt 11/2015.

Magazyn komiksowy „Akt” tworzą fascynaci komiksem, nie zarabiamy na tym. Nie wiem, czy tak byłoby dalej, gdyby pojawiły się pieniądze za albumowe wydanie Binio Billa. Prawa autorskie do postaci, z tego co mi wiadomo, posiada pani Magda. Trzeba by ustalić warunki, gdyby to okazało się realne.
Co do ewentualnego zarzutu, iż bohater powinien być związany z osobą jego twórcy. Zdaję sobie sprawę, że takie głosy krytyki mogą się pojawić. Ale zwróćmy uwagę na jedną rzecz. Gdyby tak miało być, to czy mielibyśmy szansę cieszyć się kolejnymi przygodami np. Batmana? Zapewne nie … W naszym kraju czas zmienić podejście do tej kwestii. Z kontynuacjami bywa różnie, ale o tym, czy są dobre, czy nietrafione, decydują czytelnicy. Zawsze na końcu decyduje odbiorca. Trochę tego obawiają się wydawcy. Ale od czego jest badanie rynku, czy dana kontynuacja zostanie dobrze przyjęta. Dla rysownika i scenarzysty najważniejsze jest to, aby w kontynuacji zachować „ducha” pierwowzoru. Czerpać natchnienie z oryginałów. Z czasem i kontynuacje osiągają statut kultowych. Lubię analizować kadry, prowadzenie historii, kreskę, oczywiście to nigdy nie będzie 1:1 – jak prace Mistrza. Trzeba pamiętać, że każdy twórca jest oryginalny i rysuje, filtrując świat przez siebie. Binio Bill rysowany przeze mnie jest nadal Binio Billem Jerzego Wróblewskiego, ale ma już mój pierwiastek i jest … moim Binio Billem. To dosyć trudne do określenia. Dotykamy tu materii inspiracji i innych nieuchwytnych rzeczy

A czy będzie miał Pan jakiś udział we wznowieniu Binio Billa Jerzego Wróblewskiego planowanym przez Kulturę Gniewu?
JW: Nie zaprzeczam ani nie potwierdzam. Został poruszony taki temat, co będzie dalej – zobaczymy.

Jakie są Pana ulubione tytuły z bogatego dorobku Jerzego Wróblewskiego?
JW: Nie będę oryginalny – Binio Bill – cała seria, dalej to: Przyjaciele Roda Taylora, Wywiadowca XX wieku, Hernan Cortes i podbój Meksyku i niektóre „Żbiki”. Uwielbiam też rysunki satyryczne Mistrza publikowane w „Karuzeli”.

Gdyby mógł Pan sobie wybrać kolejnego komiksowego bohatera czy też komiks z przeszłości jako bazę do kontynuacji, na kogo lub na co by się Pan zdecydował?
akt 10JW: Proszę zrozumieć – nie podchodzę do tego jak rzemieślnik. Binio Bill to sprawa osobista, podróż w świat dzieciństwa i spotkania z Jerzym Wróblewskim w ten sposób. Nie zdecydowałbym się na inną kontynuację niż tylko Binio Bill ponieważ jest mi najbliższa w stylu, w jakim rysuję a także w całym bagażu tej historii i jej potencjale.

Jak tłumaczy Pan niesłabnące zainteresowanie (a może nawet jego renesans) klasyką polskiego komiksu? Jaki czynnik zdaje się przeważać – pomysłowość i uniwersalizm dawnych mistrzów mimo ograniczeń ideologicznych, jest to kwestia zwykłych sentymentów czy też może chodzi o coś jeszcze innego?
JW: Mam wrażenie, że renesans zainteresowania polską klasyką komiksową jest spowodowany wieloma czynnikami. Po pierwsze warsztat – styl rysowania oraz prowadzenia opowieści jest nadal atrakcyjny. Dobre historie to uniwersalne historie. Dawne komiksy się nie zestarzały, nadal potrafią bawić a niektóre mają w sobie nawet treści edukacyjne. To nas wyróżnia na tle innych. Tak jak mamy słynną polską szkołę plakatu, tak i zaryzykuję stwierdzenie, że mamy polską szkołę komiksu. Posiadamy potężne zaplecze, z którego młode pokolenie rysowników powinno czerpać garściami i wykorzystać tę naukę w swojej twórczości.
Czytanie polskich klasyków komiksu jest jak jazda jaguarem, który ma mocny silnik i dobrze trzyma się drogi, klasyka i moc w jednym. Sama przyjemność i poczucie obcowania z czymś elitarnym.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
bbWywiad został pierwotnie opublikowany na stronie fb: Kultowe komiksy z czasów PRL-u. W rozmowie wspomina się o planowanej na marzec/kwiecień bieżącego roku premierze albumu Jerzego Wróblewskiego Binio Bill kręci western i… w kosmos. Wydawcą będzie Kultura Gniewu, która zabrała pod jedną okładką publikowane w „Świecie Młodych” plansze. Przy okazji przypomina, że wciąż jest dostępny w sprzedaży, wydany w 2009 roku, komiks Wróblewskiego Binio Bill… i Szalony Heronimo (klik! klik!).

szalony

Where Am I?

You are currently browsing entries tagged with Kultowe komiksy z czasów PRL-u at Kopiec Kreta.