Lucky Luke #33: Żółtodziób
15/12/2016 § Dodaj komentarz
Angielski szyk na Dzikim Zachodzie
Francuz i Belg tworzący komiks o Angliku w samym środku Dzikiego Zachodu – brzmi tak ciekawie, jak i komicznie. Właśnie tak dokładnie jest! O czym przekonuje znakomity album z kultowej serii o przygodach Lucky Luke’a, której wznowienie właśnie zaczęło ukazywać się na naszym rynku. Sięgając po lekturę, przygotujcie się na dużo humoru, dużo przygód, jeszcze trochę humoru i kultowe towarzystwo kowboja strzelającego szybciej niż jego własny cień!
Żółtodziób. Nowicjusz. Laluś. Smarkacz. Mieszkańcy Dzikiego Zachodu mieli wiele określeń na przybyszów z innych części świata, których los rzucił na nową ziemię. I wiele posiadali także sposób na ich – jakby to powiedzieć? ¬– powitanie, bardzo wystrzałowe powitanie. Niektórzy z nowoprzybyłych z czasem klimatyzowali się, a inni wyjeżdżali, a jeszcze inni… cóż… ich groby zostawały tu na zawsze. Ale przecież nie tylko nowicjusze umierali. Jednym z takich zmarłych jest stary Baddy, który swoje ziemie pozostawia w spadku krewnemu z Anglii. Baddy poprosił Lucky Luke’a o przypilnowanie nowicjusza. I przekonanie się, czy jest godny dziedziczenia. Oczywiście spadek najchętniej przejąłby miejscowy ranczer, Jack Ready, co nie ułatwi zadania naszemu bohaterowi.
Chociaż Lucky Luke jest z nami równo siedemdziesiąt lat, poza krótkimi fragmentami w nieistniejącym już „Świecie komiksu”, nie miałem dotychczas okazji czytać jego przygód. A przecież doskonale pamiętam oglądane w dzieciństwie filmy z tym bohaterem i znakomitą zabawę, jaką wówczas oferowały. Dlatego reedycja serii w ramach Klubu Świata Komiksu, która właśnie wystartowała to doskonała okazja zarówno do uzupełnienia braków w kolekcji, jak również poznania przygód kultowego bohatera, które zdecydowanie są tego warte.
Co mają do zaoferowania? Scenariusz, który wyszedł spod ręki René Goscinnego (rodzice autora pochodzili z Polski stąd swojsko brzmiące nazwisko), ojca takich dzieł, jak Asterix, Mikołajek, Umpapa czy Iznogud to humorystyczne mistrzostwo. Niezwykle klarowny, jak na lata, w których powstał, nadal urzeka i bawi dowcipnym zderzeniem wielu kultur.
Widzieliście film Asterix i Obelix w służbie Jej Królewskiej Mości? Żółtodziób pod wieloma względami bardzo go przypomina, chociaż do tematu podchodzi w bardziej klasyczny sposób. Rysunkowo także jest wspaniale. Kreska Morrisa jest prosta, cartoonowa i idealnie pasująca do treści. Tak samo zresztą, jak kolor.
Czy coś więcej należy dodawać? Chyba tylko tyle, że warto jest po Żółtodzioba sięgnąć i poznać absolutną klasykę komiksu, która wcale się nie zestarzała. Polecam gorąco!
René Goscinny (sc.), Morris {właśc. Maurice de Bevere} (rys.), „Lucky Luke #33: Żółtodziób”, tłum. Maria Mosiewicz, Klub Świata Komiksu – album 1046, Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2016.
[autor: Michał Lipka]
{komiks można kupić tu: klik! klik!}
Skomentuj